Już nie muszę być idealna! Wywiad z Anitą Lipnicką

 Zwiewna anielica – taki wizerunek przylgnął do niej, gdy w wieku 19 lat, jako wokalistka Varius Manx, oczarowała całą Polskę swoim głosem i wrażliwością.

Artykuł na: 23-28 minut
Zdrowe zakupy

A przecież już wtedy śpiewała: „Ona ma siłę, nie wiesz jak wielką...”. O sobie? Tak. Bo w piosenkach, które tworzy, Anita Lipnicka ukrywa niejako swoje życie. Całą siebie. A zawsze była silna, konsekwentna, zdeterminowana. – Inaczej nie przetrwałabym tych 25 lat na scenie! – zauważa wokalistka, która ruszyła właśnie w sentymentalną podróż muzyczną o mocnym ładunku emocjonalnym. Jej jubileuszowym tortem jest projekt „OdNowa”.

Ewa Anna Baryłkiewicz: Anita, patrzę na ciebie i... wciąż nie mogę uwierzyć: ćwierć wieku jesteś już na scenie?!

Anita Lipnicka: Sama mam z tym problem. „Jak to? Aż tyle?! Niemożliwe!” A jednak! Powiem szczerze, że cały ten jubileusz został na mnie niejako wymuszony przez moich fanów, bo to oni policzyli mi lata od debiutu. Sama bym na to nie wpadła, bo nie oglądam się za siebie – idę do przodu i robię swoje.

Ale moi fani, ci najbardziej zagorzali, po koncertach, na które zresztą przyprowadzają już swoje nastoletnie dzieci (często dziewczynki o imieniu... Anita), zaczęli mi opowiadać, że te 25 lat temu, gdy śpiewałam z Varius Manx, oni poznawali miłość swojego życia. Że przy dźwiękach z moich płyt pierwszy raz się całowali, a nawet i te dzieciaki płodzili.

I nagle zdałam sobie sprawę z tego, że piosenki, które piszę i śpiewam, nie są tylko moje. Bo gdy wypuszczam je w świat, stają się też własnością innych. Wiesz, ilu ludzi powiedziało mi, że moje utwory stanowią soundtrack pod ich wspomnienia?!

EAB: Domyślam się, bo... też je mam! Kiedy byłam na studiach, miałam szczęśliwą piosenkę. Zawsze gdy usłyszałam w radiu „wszystko się może zdarzyć, gdy głowa pełna marzeń”, działo się w moim życiu coś pięknego. Z czasem magia tych słów uleciała. Wciąż jednak wierzę, że: „Gdy tylko czegoś pragniesz, gdy bardzo chcesz, wszystko może zdarzyć się”.

AL: Naprawdę tak na ciebie działała ta piosenka? Niesamowite! (uśmiech) I właśnie takie historie spowodowały, że postanowiłam coś zrobić, żeby uczcić te moje 25 lat na scenie. Bo to kawał czasu! Tyle pięknych rzeczy przeżyłam, doświadczyłam... Ale miałam też momenty totalnego zwątpienia i zmęczenia, nieraz myślałam: „To koniec. Wypaliłam się, nic więcej nie zrobię”, na szczęście później okazywało się, że to był tylko trudny odcinek podróży, nie ostateczna jej destynacja.

Dlatego dziś jestem bardziej otwarta na to, co niesie mi życie. I zaczynam się nim bawić. Czego dowodem jest właśnie płyta „OdNowa”. Zamiast zrobić składankę z utworami z różnych okresów mojej twórczości – które zresztą nijak mają się do siebie, bo przeszłam tyle przeróżnych metamorfoz! – postanowiłam wydać płytę, na której... będę gościem! Poprosiłam ośmiu producentów – reprezentujących różne pokolenia i gatunki muzyczne – aby zaaranżowali moje piosenki OD NOWA, filtrując je przez swoją wrażliwość. To oni są gospodarzami, bohaterami tego albumu. Ja jestem ich twórczą materią.

 

EAB: To chyba wymagało odwagi? Bo nie wiedziałaś, czy ta NOWA TY się sobie spodobasz...

AL: To prawda! To był eksperyment na samej sobie. I mógł nie wypalić. Ale... byłam ciekawa, jak widzą i czują mnie inni, co mi zaproponują. Często wprawiali mnie w zdumienie, wręcz szok: „Boże, co to jest? I gdzie w tym wszystkim jestem JA?!”, bo rozpiętość gatunków na tej płycie jest dość drastyczna – od muzyki alternatywnej, elektronicznej, po typowo klubowe i taneczne dźwięki. Niektóre z tych obszarów były mi do tej pory obce, nawet jako słuchaczowi, a tu nagle każą mi się w nich odnaleźć. (śmiech)

W efekcie... pomogło mi to! Odsłoikowałam się (Anita robi gest, jakby odkręcała zakrętkę), otworzyłam na to, co „nie moje”. Uświadomiłam sobie, że jest tak wiele wersji rzeczywistości. To, że ktoś coś widzi albo słyszy inaczej niż ja, nie oznacza, że jego wizja jest gorsza od mojej. Ona jest po prostu INNA. Każdy z nas inaczej postrzega świat i to jest właśnie piękne. Ciekawe doświadczenie. I myślę, że zaskoczę fanów tym swoim nowym portretem wielokrotnie złożonym.

EAB: ...stworzonym przez różnych „malarzy dźwięku”. Całą paletą barw. Lipnicka od nowa.

AL: Tak, a jak się komuś płyta nie spodoba, pretensje nie do mnie. „Ja nic nie wiem. Ja tu tylko śpiewam!”. (śmiech) Podczas tworzenia piosenek otwiera się we mnie jakiś kanał komunikacji: staram się wyrzucić z siebie to, co mnie dotknęło, zabolało.

EAB: A ja właśnie, przekornie, spytam o twój utarty wizerunek. „Zwiewna anielica? To przez te moje blond włosy”, żartujesz z samej siebie. Ale chociaż od lat udowadniasz, że jesteś kobietą, która twardo stąpa po ziemi, mam wrażenie, że mało kto tę siłę w tobie widzi...

AL: Myślę, że widzą ją moi współpracownicy. I widzieli ją ludzie, których po drodze zwalniałam. Bo nie jestem człowiekiem, którym dałoby się sterować. Ani żadną przezroczystą zjawą, na jaką kreują mnie media. Nie! Zdecydowanie wiem, co chcę osiągnąć i dokąd zmierzam.

Czasami moim przekleństwem jest właśnie ta moja dokładność, precyzja, siła i determinacja. I to, że w sytuacjach zawodowych nie pozostawiam zbyt wiele miejsca na improwizację. A jak dochodzi do jakiegoś nadużycia, potrafię uderzyć pięścią w stół. Nie jestem w stanie dłużej pracować z osobą, która przestaje grać ze mną do jednej bramki albo nie daje z siebie tyle, ile powinna. Podjęłam więc dużo trudnych decyzji, które często niosły ze sobą przykre konsekwencje. Ale nie daje się przejść przez życie, nie raniąc innych. I wiedzą o tym wszyscy, którzy odnieśli sukces.

Faktycznie, powierzchownie wydaję się bardzo miła, sympatyczna, łagodna. Ale potrafię być twarda i bezwzględna. I jak się na coś uprę, to koniec! Mój mąż też mógłby coś o tym powiedzieć. (śmiech) Z jednej strony jestem „fajterką”, z drugiej romantyczką. Jak to kobieta, pełna sprzeczności... Anita Lipnicka

EAB: „Żyję w biegu, z niczym nie mogę zdążyć. I jestem typem nerwicowca, który wiecznie się czymś przejmuje, zadręcza, a – jakby tego było mało – źle sypiam i niespecjalnie o siebie dbam. Bo tak się jakoś składa, że kwestie dotyczące zdrowia i pielęgnacji urody plasują się na końcu mojej listy priorytetów”, wyznałaś mi kilka miesięcy temu. Coś się zmieniło?

AL: Niestety nie! Ze spania zrobiłam już cały rytuał. (śmiech) Nienawidzę chodzić spać, to się zawsze kończy porażką. Mam tyle myśli w głowie! A nocna cisza dodatkowo je wyzwala i potęguje we mnie różne lęki. Jeszcze gorzej jest wtedy, gdy obudzę się w środku nocy i nie potrafię usnąć. Męczę się, przekręcam z boku na bok...

Bo choć nauczyłam się już trochę odpuszczać w działaniach zawodowych i domowych – powtarzam sobie, że nikt nie wymaga ode mnie, żebym aż tyle na siebie brała ani była tak perfekcyjna – nie zgłębiłam jeszcze tej sztuki, jak się zrelaksować. (śmiech) Kiedy przeglądam Facebooka i widzę, jak wokół wszyscy się relaksują, na przykład pijąc prosecco w wannie, przy zapalonych świeczkach... Boże! Ja w wannie nie potrafię wysiedzieć nawet 5 minut! Wchodzę pod prysznic, minuta i... do roboty!

Bo i to trzeba zrobić, i tamto! Ale muszę nad sobą popracować. Chciałabym przestać tak strasznie się wszystkim zadręczać. Tylko czy jest to możliwe?... Takim samym typem nerwicowca była moja babcia i mama też. Czyli mam to w genach: bezsenność i pracoholizm.

EAB: Ale te bezsenne noce owocują pięknymi piosenkami! Mówisz, że zamykasz w nich pewne rozdziały swojego życia. Czy to znaczy, że pisanie tekstów jest dla ciebie psychoterapią?

AL: Tak, na pewno! W ten sposób odreagowuję trudne chwile, problemy. Jeśli coś złego dzieje się w moim życiu prywatnym, spotykam się z kolegami z zespołu. Wystarcza mi jeden dzień spędzony w towarzystwie instrumentów, abym poczuła się lepiej. W te kilka godzin, podczas których moja głowa znajduje się w innej sferze wrażeń i postrzegania rzeczywistości, właśnie poprzez muzykę odzyskuję siłę.

To zawsze był mój azyl. Gdy byłam nastolatką, muzyka była dla mnie swego rodzaju ucieczką – od tego, że nie mogłam nijak odnaleźć się wśród rówieśników, od różnych sytuacji w domu, które mi się nie podobały itd. Zawsze się w niej chowałam. To był jedyny obszar, gdzie czułam się pewnie. Z biegiem lat jeszcze bardziej go doceniłam. Bo gdy stajesz się dorosłą kobietą, żoną, matką, szefową, i tych funkcji wciąż ci przybywa, jeszcze bardziej potrzebujesz czegoś, co będzie TYLKO TWOJE.

Dziś uciekam w muzykę po to, by przypomnieć sobie, kim jestem, pobyć ze sobą. Podczas tworzenia piosenek otwiera się we mnie jakiś kanał komunikacji: staram się wyrzucić z siebie to, co mnie dotknęło, zabolało. Te osobiste doświadczenia filtruję przez emocje i... po prostu tworzę teksty. W nich jest praktycznie wszystko! Więcej w nich zdradzam niż w wywiadach. (uśmiech) Mało tego! Książka mogłaby powstać, a i tak nikt by się o mnie TYLE nie dowiedział, ile da się wyczytać między wierszami w moich piosenkach. Boże, jakby ktoś to dobrze prześledził...

EAB: Kiedy kończy się miłość, zazwyczaj zostaje w nas żal, poczucie niespełnienia, zawodu...

AL: A mnie zostaje piosenka i to jest fajne! Bo ta historia ma, na swój sposób, kontynuację. Nigdy się nie kończy.

EAB: Śpiewasz ją później latami i chcąc nie chcąc, przywołujesz te emocje. To nie boli?

AL: Nie, nie! To jest jak oglądanie pocztówek z wakacji, tyle że w wersji muzycznej. Na chwilę przenosisz się w tamten czas, widzisz dawnego kochanka, miejsca, które się z nim wiążą, cały zestaw kolorów, dźwięków, smaków... jak przy oglądaniu starej fotografii. Wiesz jednak, że to jest zamknięty rozdział twojego życia. Masz do niego sentyment, ale też bardzo duży dystans.

EAB: A jeśli uczucie jeszcze w tobie nie zgasło? Nie żałujesz, że byłaś tak szczera? Pytam, bo z piosenek dowiedzieliśmy się, że rozstałaś się z Johnem Porterem, nie tylko muzycznie...

AL: ...mimo że oficjalnie żadne z nas tego nie potwierdziło. Nie, nie żałuję. Musiałam zrzucić ten ciężar. Zabawne w tym wszystkim było to, że kiedy tworzyłam płytę „Vena Amoris”– w tym właśnie trudnym okresie! – wspólnie z Johnem pracowaliśmy nad pierwszymi muzycznymi szkicami tego albumu. Wiedzieliśmy już wtedy, że jako para nie jesteśmy w stanie dłużej ze sobą być i że nie będziemy kontynuować wspólnej podróży przez życie, bo jego jakość tylko na tym ucierpi, co nas unieszczęśliwi.

Ale w tym kryzysie... pozostaliśmy przyjaciółmi. Rozumieliśmy się, szanowaliśmy swoje uczucia. Dzwoniliśmy do siebie: „Jak ty się dzisiaj czujesz w tym domu, zupełnie sam?”– pytałam. „A ty jak?”, odpowiadał mi pytaniem, z podobną troską. To było nieprawdopodobne! Podjęliśmy decyzję o rozstaniu i sami się w nim wspieraliśmy.

A praca szła nam świetnie! Zresztą nasza więź artystyczna wciąż jest bardzo mocna. Gdy John stworzy piosenkę, to mi wysyła: „Fajna? Co o niej myślisz?”. Ja też wysyłam mu jakieś miksy i aranże, by mi coś doradził. I wierz mi, że w ogień bym za nim wskoczyła, jakby była jakaś sytuacja podbramkowa. I on za mną też. Anita Lipnicka

EAB: Macie córkę, Pola zawsze będzie was wiązała. Ale to, co mówisz o przyjaźni, jest piękne...

AL: Jest... À propos rozstań: wydaje mi się, że ludzie popełniają zasadniczy błąd, gdy przekreślają wszystko, co się między nimi wydarzyło. Przecież to jest kawał życia, zwłaszcza gdy do tego rozstania dochodzi po latach bycia razem. To tragedia! A już na pewno w kontekście dzieci, które czują się w tej historii zagubione i nie potrafią sobie poradzić z tym, co je dotknęło.

Bo one są niejako przypadkowymi bohaterami tych rodzinnych dramatów. Tym bardziej powinniśmy o nich pamiętać, próbować z nimi rozmawiać, wyjaśniać wszystko, żeby razem przepracować ten temat. I myślę, że nam z Johnem się to udało, jak tylko mogło najlepiej w zaistniałych okolicznościach.

EAB: Zrobiliście to z klasą. Ale wy zawsze tworzyliście wspaniały tandem, nie tylko na scenie...

AL: I dlatego było to moje najtrudniejsze rozstanie... Dwanaście lat razem, trzy wspólne płyty, no i Pola, nasze wymarzone dziecko... Dokąd się udać dalej po czymś takim? „Boże, czy ja kiedykolwiek będę jeszcze w stanie tak kogoś pokochać? I czy w ogóle uda mi się z kimś zbudować tak silną relację, jaką miałam z Johnem?”, zastanawiałam się, wracając do pustego domu.

Przez długi czas chodziłam na terapię, musiałam się natrudzić, żeby się uwolnić od tego związku, otworzyć na nowe. Żeby zamknąć przeszłość, ale nie przekreślać przy tym przyszłości, nie skazywać się na samotność. Bo wiele kobiet tak robi, myślą w kategoriach: „mam dziecko, które muszę wychować, pracę, z której nas utrzymam, jakoś dam radę bez faceta, będę silna!”. Nie, każdy potrzebuje drugiej osoby. Ja na pewno! I właśnie wtedy, gdy myślałam, że nic pięknego mnie już w życiu nie spotka, poznałam Marka, mojego męża.

On też był po przejściach. Teraz wiem, że los nas ze sobą zetknął, to był jakiś cud, żebyśmy sobie wzajemnie pomogli, uratowali się tą miłością. Rzeczy są takie, jakimi je widzimy. A czasem wystarczy tylko popatrzeć na nie z trochę innej perspektywy.

EAB: Długo ukrywałaś go przed światem! Ale i coś jeszcze... że zanim na twojej drodze stanął Mark i sprawił, że na nowo uwierzyłaś w miłość, przyszło ci stoczyć walkę z chorobą...

AL: No nie, tutaj muszę ważną rzecz sprostować. Miałam guza ślinianki przyusznej. Powiedziałam o tym w jednym wywiadzie i... zrobiła się z tego jakaś niesamowita historia! Wiesz, jak to jest: kolorowe pisma podchwycą temat, ktoś coś źle zrozumie, przekręci i... od tamtej pory wciąż w materiałach o mnie pada słowo: rak. A ja go nie miałam! To był nowotwór, ale niezłośliwy.

Faktem jest, że przeszłam dwie operacje – mam po nich bliznę, bo wycięto mi kawałek szyi. Trudny czas, tak. Ale w żaden sposób nie mogę porównywać tego, co przeszłam, do traumy ludzi, którzy walczą z ciężkimi chorobami nowotworowymi! Miałam dużo szczęścia, wiem... Oczekiwanie na wyniki biopsji było stresujące.

Czy guz okaże się złośliwy, czy łagodny? Długo nie znałam odpowiedzi, diagnozy były niespójne. Po pierwszej operacji miałam częściowy paraliż twarzy. Straszne! Budzisz się po narkozie i pół twarzy ci nie działa! „Boże, przecież jestem piosenkarką! Co teraz zrobię?”.

EAB: I piosenkarką, i młodą kobietą, która chce normalnie żyć...

AL: Tak. Na pół roku wycofałam się z działań publicznych. „Czy jeszcze kiedyś będę śpiewać?”, zastanawiałam się. W takich chwilach uświadamiasz sobie, że jakakolwiek forma dysfunkcji w organizmie sprawia, że zaczynasz być postrzegana jako półmózg, jakiś niedorozwój – dlatego, że coś nie działa w ciele, jak trzeba.

A kiedy już się wydawało, że choroba jest pokonana, nastąpił nawrót. Bałam się, że historia z paraliżem się powtórzy, ale ta druga operacja wypadła znacznie lepiej. Choć sprawność mięśni po prawej stronie twarzy, od ucha do okolic ust, nie wróciła już, niestety, do normy. Mam więc nieco krzywe usta i opadającą górną wargę. A co gorsze: nie ma pewności, czy będzie okay.

To są zmiany, które mogą w przyszłości powrócić. Ale co ma być, to będzie. Przecież nie mam do końca kontroli nad wszystkim. Wiesz... ludzie zmagają się z bardzo ciężkimi chorobami, czasem noszą je w sobie latami, nawet o nich nie wiedząc. Doszłam więc do wniosku, że nie będę się zamartwiać na przyszłość. A jak pojawi się problem, będę działać. Anita Lipnicka

EAB: Lepiej nie generować strachu. Ale jak tu nie myśleć o przyszłości, kiedy ma się dziecko?

AL: No właśnie... Powiem szczerze, że to był mój największy stres. Ta myśl, że jeśli zniknęłabym z tego świata, mojemu dziecku nagle zabrakłoby mamy. A na taką stratę Polcia jest za mała...

 

EAB: Możesz powiedzieć: „To był punkt zwrotny w moim życiu”? Bo na ogół ludzie po takich przejściach starają się żyć bardziej świadomie, doceniać i chłonąć każdą piękną chwilę...

AL: ...a ja tak nie mam. Oczywiście to ostrzegawcze światło się we mnie zapaliło. Bo zasmuciło mnie, że to wszystko może się skończyć. Ot tak, w sekundę. Nagle widzisz, że nie ma co snuć długofalowych planów, bo nagle może pojawić się coś, co je przekreśli. To była bardzo trudna lekcja. Aczkolwiek nie powiedziałabym, że wyszłam z niej mądrzejsza. Ani że wtedy dopiero odkryłam sedno egzystencji.

Nie, po prostu choroba mnie zatrzymała. Bo to jest taki czas, kiedy musisz stanąć w miejscu – pomyśleć o tym, co trzeba poukładać. I zwrócić się ku sobie. Wyciszyć się, odnaleźć w sobie nową siłę. Ale codziennością nie cieszę się ani bardziej, ani mniej niż kiedyś. Nie! Serfuję na powierzchni oceanu życia. Płynę tam, gdzie niosą mnie fale.

EAB: Na szczęście nie sama! Udało ci się zbudować wymarzoną przystań. I głęboką relację...

AL: Bardzo! Właśnie świętowaliśmy z Markiem trzecią rocznicę ślubu (a znamy się cztery lata), nieprawdopodobne! Mark jest Anglikiem. I też artystą (uśmiech), tyle że tworzy sztukę dla oczu, nie muzykę. O, zobacz, to jego projekt! (Anita pokazuje mi grafikę na obudowie telefonu).

Jest twórcą multimedialnym, pracuje, wykorzystując różne materiały i technologie, w ubiegłym roku miał pierwszą autorską wystawę swoich prac w Polsce. Zrobił też animowany teledysk do „Ptaśka” i okładkę do mojej płyty „Miód i dym”. Pomaga mi więc w moich działaniach artystycznych, ale na innym poziomie, graficznym. No i nie jeżdżę z nim do pracy: do studia, na koncerty, jak to było z tatą Poli.

No i dobrze! Bo mamy czas na oddech, co w każdym związku jest bardzo potrzebne! A ponieważ Mark jest ode mnie młodszy (o dwa lata), to dynamika naszego życia jest zupełnie inna niż ta, którą miałam w poprzedniej relacji. Dał mi wielką siłę! Mnie, jako kobiecie. Już nie muszę być idealna i zawsze dawać rady!

EAB: Ulga? Zwłaszcza dla takiej perfekcjonistki jak ty...

AL: Ogromna! (śmiech) I jestem naprawdę szczęśliwa, że... w ogóle dałam sobie szansę na ten związek, otworzyłam się na nową sytuację. Bo naprawdę byłam w takim miejscu, że wydawało mi się, że dalej już nie ma gdzie iść, że to już jest koniec. A prawda jest taka, że to my sami zakładamy sobie w głowie niepotrzebne blokady, stawiamy bariery. Rzeczy są takie, jakimi je widzimy.

A czasem wystarczy tylko popatrzeć na nie z trochę innej perspektywy... Gdzie ja bym kiedyś pomyślała, że po czterdziestce wyjdę za mąż? I to po raz pierwszy. (śmiech) A jednak! Mark sprawił, że te rozsypane puzzle mojego życia powpadały na właściwe miejsca. I jest pięknie...

EAB: I niech tak będzie zawsze! Czego ci życzę z serca. Dziękuję za rozmowę. 

 Tekst: Ewa Anna Baryłkiewicz

Autor publikacji:
ARTYKUŁ UKAZAŁ SIĘ W
Holistic Health 6/2019
Holistic Health
Kup teraz
Wczytaj więcej
Nasze magazyny