Czy szczęścia można się nauczyć? Wywiad z psycholożką Kariną Tomczyk

Jeśli szczęścia faktycznie można się nauczyć, to wszystkie opowieści o tym, że warto mieć ambitne cele i dążenia, bo ich osiągnięcie daje poczucie spełnienia, można między bajki włożyć. Ale co nam pozostanie, gdy obalimy wszystkie mity na temat szczęścia? Cóż, może odkryjemy wtedy, co tak naprawdę jest jego źródłem?

Artykuł na: 38-48 minut
Zdrowe zakupy

Karina Tomczyk

Karina Tomczyk, psycholożka, trenerka i konsultantka biznesowa. Od 15 lat wykłada psychologię na Uniwersytecie SWPS w Warszawie. Specjalizuje się w autorskich warsztatach MIND RETREAT, pozwalających odbyć fascynującą podróż w głąb siebie.

Pasjonatka medycyny stylu życia i psychologii pozytywnej, dziedzin wiedzy, dzięki którym można zachować zdrowie, odzyskać spokój wewnętrzny i spełniać się w różnych sferach życia.

Agnieszka Podolecka: Wokół koncepcji szczęścia narosło tak wiele mitów, że nie wiem, od czego naszą rozmowę zacząć. Czy szczęście, które jest emocją, indywidualnym odczuciem, stało się współczesnym mitycznym bóstwem, któremu chcemy się podporządkować?

Karina Tomczyk: Badania statystyczne pokazują, że ludzie pytani o to, czego pragną dla swoich dzieci najbardziej, mówią krótko: szczęścia.

Pomyślność, bogactwo czy zdrowie zajmują dalsze miejsca, a nieokreślone bliżej szczęście – pierwsze. Jakby to rzeczywiście był mit, którego obecność w życiu jest najważniejsza.

W dawnych czasach wiele osób powiedziałoby, że najważniejszy jest Bóg, dzisiaj bóstwem stało się szczęście, choć każdy z nas mógłby je inaczej zdefiniować.

W psychologii istnieje nurt, zwany psychologią pozytywną, zajmujący się odnajdywaniem dróg do szczęścia. W przeciwieństwie do klasycznej psychologii, psychologia pozytywna nie skupia się na leczeniu traum z dzieciństwa czy chorób duszy ani na analizie ran, tylko na odkryciu, co jest dla nas szczęściem, jak ten stan osiągnąć i go utrzymać.

Gdybyśmy wyobrazili sobie samopoczucie jako skalę i mieli na niej umieścić wszystko, co na nie wpływa, to po lewej stronie znalazłyby się pogarszające je choroby, życiowe turbulencje i wszelkie trudności, a im dalej w prawo, tym więcej byłoby na niej zdarzeń i sytuacji wywołujących pozytywne emocje, utożsamianych ze szczęściem.

Cudowne jest to, że ta skala z prawej strony nie ma końca. Bez względu na to, jak szczęśliwi się czujemy, zawsze możemy zrobić coś, aby poczuć się jeszcze lepiej.

Szczęście nie ma końca! Szczęście to proces, a nie pojedynczy punkt w czasie. Ważniejsze od nieustannego pytania siebie: "czy jestem szczęśliwa?", jest zadanie sobie pytania: "co mogę zrobić, aby być jeszcze szczęśliwszą?".

Chodzi o to, by zastanowić się, co możemy zrobić dzisiaj, aby jutro poczuć się jeszcze lepiej. Swoje poczucie szczęścia możemy bowiem rozwijać tak długo, jak chcemy.

 Nie wszyscy odczuwają potrzebę rozpatrywania swojego życia w kategoriach sukcesu

AP: Przeszkodą w takim podejściu do szczęścia są często krążące na jego temat mity. Rozprawmy się zatem z nimi. Odnoszę wrażenie, że społeczeństwo, religia i media narzucają nam wyobrażenie o szczęściu, więc czujemy się nieszczęśliwi, gdy tej wizji nie udaje się nam zrealizować.

KT: Myślę, że pierwszym takim mitem jest "sukces daje szczęście". Istnieje pewne wyobrażenie sukcesu, na które składają się osiągnięcia zawodowe, status finansowy, pozycja społeczna.

A przecież nie każdy pragnie akurat tych rzeczy, dla każdego z nas sukces może oznaczać coś innego. Dla jednych najważniejsza jest kariera zawodowa, a inni wolą na przykład skoncentrować się na opiece nad dziećmi lub zwierzętami.

Poza tym wiele osób nie odczuwa potrzeby rozpatrywania swojego życia w kategoriach sukcesu i nie uzależnia od niego odczuwania szczęścia. I słusznie.

Moim zdaniem jest dokładnie na odwrót – gdy jest się szczęśliwym, łatwiej osiągnąć sukces.

Bez względu na to, czy sukcesem jest dla kogoś posiadanie wielkiej firmy, czy urodzenie drugiego dziecka bądź odbycie dwóch egzotycznych podróży rocznie, uzależnianie poczucia szczęścia od zrealizowania celów i osiągnięcia sukcesu jest błędem.

Najlepiej pokazał to miniony rok – większości naszych planów nie udało się zrealizować z powodu COVID-19. Nie mogliśmy podróżować, firmy wstrzymały awanse i podwyżki, zakazy rządowe ograniczyły możliwości rozwoju i zarabiania.

Uzależnienie poczucia szczęścia od osiągnięcia sukcesu sprawiło, że w czasie pandemii wiele osób poczuło się nieszczęśliwymi. A przecież można było ten czas wykorzystać na wyciszenie się, refleksję, zaplanowanie przyszłości.

Sukces nie powinien być celem samym w sobie, powinien być drogowskazem pokazującym, w którą stronę w życiu chcemy iść.

I powinniśmy się cieszyć z samego dążenia do sukcesu, a nie z jego osiągnięcia. W przeciwnym wypadku nie będziemy odczuwać radości z obecnej chwili. Sukces w pracy

AP: Kiedy mamy marzenia i cele, wysiłek wkładany w ich realizację sprawia nam radość.

KT: Niestety często, osiągając założony przez nas sukces, odczuwamy ulgę zamiast szczęścia. I od razu wymyślamy kolejny cel, by nie wypaść z wyścigu szczurów.

Shawn Achor, badacz z Harvardu, zwraca uwagę na to, że takie podejście do życia, do szczęścia i sukcesu utrudnia nam funkcjonowanie i w efekcie uniemożliwia bycie szczęśliwym.

Kolejne sukcesy stają się jedynie etapami w życiu, prowadzą do wyznaczania sobie kolejnych celów, których osiąganie, zamiast przybliżać odczuwanie szczęście, oddala je.

Czyniąc sukces obowiązkiem, nauczyciel, który właśnie uzyskał stopień nauczyciela mianowanego, nie jest w stanie cieszyć się ze zdobytego tytułu, bo natychmiast chce zostać nauczycielem dyplomowanym.

Podobnie awans na menadżera nie będzie cieszył pracownika tak bardzo, jak by mógł, bo od razu obudzi w nim chęć bycia dyrektorem.

Ale nawet zrealizowanie tego celu, czyli doświadczenie sukcesu, nie spowoduje, że od tej pory poczucie szczęścia będzie mu towarzyszyło stale. Sukces nie przekłada się bowiem na długofalowe szczęście, daje tylko chwilowe zadowolenie lub uczucie ulgi, które jednak szybko przemija. Sukces nie jest bowiem wyznacznikiem szczęścia.

Aby je odczuwać, potrzeba czegoś więcej: harmonii wewnętrznej, dobrych relacji z ludźmi, wewnętrznego spokoju. I dopiero wtedy, gdy to wszystko w sobie mamy, gdy czujemy się dobrze sami ze sobą, zyskujemy poczucie szczęścia.

Mamy też więcej energii, nie zazdrościmy innym ludziom, realizujemy swoje cele z radością, a sukces osiągamy bez stresu związanego z wyścigiem szczurów. I cieszymy się każdym, nawet najmniejszym osiągnięciem.

AP: Wiele osób utożsamia poczucie szczęścia z sukcesem finansowym. Mówi się, że lepiej płakać w mercedesie niż w maluchu. Choć chyba najlepiej w ogóle nie płakać.

KT: Istnieje mnóstwo dowodów na to, że pieniądze szczęścia nie dają. Okazuje się, że ludzie, którzy wygrali wielkie sumy na loterii, już po roku nie czują się bardziej szczęśliwi niż przed wygraną, a początkowa euforia znika w ciągu kilku tygodni, nawet jeśli za te pieniądze kupili sobie wymarzone produkty.

Dlatego warto odwrócić podejście do sukcesu i szczęścia. Zamiast zakładać, że będziemy szczęśliwi, gdy osiągniemy sukces czy wygramy na loterii, lepiej starać się czerpać przyjemność z dążenia do osiągnięcia sukcesu. Sukces i pieniądze są bowiem jedynie dopełnieniem naszego wewnętrznego poczucia spokoju i szczęścia.

Proszę zwrócić uwagę, że w wielu krajach wzrasta poziom zamożności, ale nie poziom szczęścia, czego dowodzi m.in. zwiększająca się tam liczba osób z depresją i podejmujących próby samobójcze.

Pieniądze są oczywiście ważne, ale gabinety psychoterapeutów pełne są bogatych ludzi, także nastolatków żyjących w luksusie. Oni cierpią z powodu braku miłości i zrozumienia, bo tych rzeczy nie da się kupić za pieniądze.

Korelacja pomiędzy bogactwem a szczęściem jest niewielka, choć oczywiście nie mam tu na myśli ludzi głodujących w Afryce czy Azji – oni na pewno byliby szczęśliwsi, gdyby nie odczuwali głodu.

Osoby w miarę zamożne, czyli takie, które nie muszą się martwić o to, skąd wziąć pieniądze na spłatę kredytu czy utrzymanie dzieci, są relatywnie zadowolone z życia. Ale czy są szczęśliwe?

Niekoniecznie, często ci ludzie są bardziej spięci i zestresowani niż osoby biedniejsze. Pieniądze dają chwilowe zadowolenie, może nawet szczęście z powodu zakupu samochodu czy domu, ale tego uczucia nie utrwalają.

AP: Skąd zatem wziął się mit o uszczęśliwiającym nas bogactwie?

KT: Z czasów prehistorycznych, gdy ludzkość wiodła życie zbieracko-łowieckie. Wtedy trzeba było robić zapasy na przyszłość, teraz – przynajmniej w Europie – nie jest to konieczne, bo wszystko można kupić w sklepie.

Sytuacja się zmieniła, już nie musimy niczego gromadzić, ale robimy to, bo chcemy. Dążymy do bogactwa, postrzegając je jako warunek bezpieczeństwa, prestiżu, spełnienia oczekiwań rodziny i otaczających nas ludzi.

Często bogacimy się nie dlatego, że naprawdę nam na tym zależy, ale dlatego, że czujemy się do tego zmuszeni. Po osiągnięciu odpowiedniego statusu finansowego odczuwamy jednak mniejsze zadowolenie w porównaniu z tym, które nam towarzyszyło podczas samego procesu dochodzenia do tzw. dużych pieniędzy.

Brzmi paradoksalnie, prawda? A jednak wiele zamożnych osób tak właśnie twierdzi. Lepiej więc ułożyć sobie inną hierarchię, w której pieniądze są tylko środkiem do osiągania celów, a cel najwyższy stanowi szczęście, dobrostan i harmonia wewnętrzna.

Na co komu willa z basenem, skoro dzieli ją z osobą, mężem czy żoną, której nie znosi, a każda rozmowa przy basenie kończy się konfliktem?

Bogactwo nie ma też sensu, jeśli brakuje nam czasu na to wszystko, co wywołuje u nas odczuwanie szczęścia.

Zaryzykowałabym stwierdzenie, że ważniejszy od dostatku materialnego jest dostatek czasu na codzienność i mieszkającą w niej radość.

AP: Czym zatem jest szczęście? Jak je sobie uświadomić? Przecież czasami człowiek mieszkający w kawalerce czuje się szczęśliwszy niż milioner w swojej wielkiej willi.

KT: Tak, ten człowiek z kawalerki może mieć poczucie harmonii wewnętrznej, godności, może kochać i być kochanym, czuć się szczęśliwym i wcale nie marzyć o willi i samochodzie.

Skoro szczęściem nie jest osiągnięcie celu, dające tylko chwilowo dobre samopoczucie, to czym ono jest?

Teoria szczęścia łączy dwa filary: jeden to chwilowe pozytywne emocje i doznania, doświadczanie przyjemności i radości, a drugi – odczuwanie sensu i celu życia, wynikającego z przekonania, że coś jest dla nas osobiście ważne, nie zostało nam narzucone przez społeczeństwo, tylko wiąże się z najwłaściwszą dla nas drogą życiową.

Dopiero połączenie przyjemności z poczuciem sensu życia daje nam uczucie pełni szczęścia.

Gdy nasze działania, np. praca zawodowa albo wychowywanie dzieci, dają nam poczucie spełnienia i sprawiają przyjemność, wtedy wiemy, że nasze życie ma sens, że to, co robimy jest ważne dla nas i naszych bliskich, a tym samym odczuwamy szczęście.

Jeśli zaś praca, którą wykonujemy, została nam narzucona, to bez względu na to, jak dobrze wywiązujemy się z obowiązków i jaki awans dostaniemy, nie da nam poczucia szczęścia.

Gdy nie udaje się nam znaleźć takiej posady, o jakiej marzymy, spróbujmy sami stworzyć sobie miejsce pracy. To, co wybieramy w życiu, powinno wypływać z naszych wartości i pasji, a nie z oczekiwań rodziny czy społeczeństwa.

AP: A zatem u podstaw tego, co odczuwamy, leży poczucie sensu życia.

KT: Poczucie sensu życia jest nierozerwalnie związane z odczuwaniem szczęścia i miewa różne wymiary. Może towarzyszyć zarówno zakonnikowi, dla którego źródłem głębokiej radości jest modlitwa za ludzkość, jak i rzetelnemu księgowemu, który traktuje wypełnianie swoich obowiązków jak misję i tropi wszystkie błędy w dokumentach, by żadna kontrola nie mogła podważyć autorytetu jego firmy i by wszystko działało jak w zegarku.

Gdyby uczucie szczęścia było związane wyłącznie z doświadczaniem przyjemności, to aby go doznać, musielibyśmy być hedonistami.

Ale ile czekolady można zjeść? Skoro najważniejsze byłoby dla nas zaspokojenie potrzeby odczuwania przyjemności, to nawet najmniejsza przeszkoda sprawiałaby, że zawracalibyśmy z wcześniej obranej drogi, zamiast rozwiązać konkretny problem.

Gdy mówię o szczęściu, lubię posługiwać się metaforą drzewa. Mityczny symbol drzewa życia znakomicie pokazuje, że tak jak ono zakorzenione jest głęboko w ziemi, człowiek powinien być zakorzeniony w swoim wnętrzu.

Pień, czyli nasze środowisko, to otoczenie, które musimy świadomie wybrać, aby utrzymać gałęzie z liśćmi, sięgające nieba, czyli szczęścia. Jedynie drzewo z silnymi korzeniami może sięgnąć nieba, bez nich zwali się.

Liście w tej metaforze to wahania naszego samopoczucia, wzloty i upadki, tzw. aktualny poziom szczęścia. Liście opadają, potem wyrastają nowe – podobnie zmieniają się nasze nastroje.

Gdy świeci słońce i możemy się wybrać na spacer, czujemy się szczęśliwi, ale już następnego dnia, jeśli nasze dziecko z powodu pandemii musi zostać w domu, choć chciałoby pójść do szkoły, to się zmienia.

Ale kochając siebie, będąc w zgodzie ze sobą, mamy mocne korzenie, które pozwalają przetrwać wichury i utratę liści.

Nazywamy to głębią szczęścia, czyli szczęściem, które nosimy w sobie, niezależnie od pory roku czy miejsca zamieszkania.

Takie szczęście jest mobilne, zabieramy je ze sobą w życiową podróż. U jego podstaw leży poczucie sensu.

Fascynuje mnie to, że ludzie, którzy mają głębokie poczucie szczęścia, odczuwają je również wtedy, gdy w ich życiu dzieją się rzeczy trudne i smutne.

Sami musimy podjąć decyzję, czy chcemy być wobec świata krytyczni, czy wolimy cieszyć się każdą, nawet drobną rzeczą

AP: Drzewo rośnie cały czas, korzenie sięgają coraz głębiej, pień się wzmacnia, wyrastają nowe gałęzie dla nowych liści.

KT: My również możemy rozwijać się przez całe życie. Możemy wzmacniać korzenie, pogłębiając poczucie sensu istnienia, wzmacniając pień poprzez wybór odpowiednich ludzi i tworzenie z nimi satysfakcjonujących relacji.

Rozmiary naszego drzewa życia, siła jego korzeni i piękno pnia czy gałęzi nie są stałe i na zawsze określone, mamy na nie wpływ.

Istnieje wiele dowodów na to, że poziom szczęścia podlega zmianom. Możemy więc być bardziej szczęśliwi, niż jesteśmy dzisiaj czy byliśmy wczoraj.

Czasami wystarczy własna praca, kiedy indziej potrzebujemy inspiracji od innych ludzi, a czasami wręcz psychoterapii, która pomoże nam odkryć, co nas uszczęśliwia i jak to osiągnąć.

Można przestawić swój termostat szczęścia, określić, jak bardzo chcemy być szczęśliwi i czy dzisiejszy poziom szczęścia nam wystarcza.

Szczęście jest jak mozaika, składają się na nią m.in. uwarunkowania genetyczne czy nasz temperament, dany nam już w chwili narodzin. Niektóre dzieci są od niemowlęctwa uśmiechnięte, inne ciągle płaczą, część przedszkolaków tryska energią i ciągle się śmieje, reszta nieśmiało siedzi w kącie i boi się kontaktu z rówieśnikami.

Ale nawet nad wrodzonymi cechami charakteru możemy pracować, jeśli chcemy je zmienić. Osoba nieśmiała i zamknięta w sobie może nauczyć się otwartości, odwagi i przebojowości, jeśli tego potrzebuje, by odczuwać szczęście.

Taka zmiana nie jest konieczna, źródłem szczęścia dla introwertyka może być przecież towarzystwo najbliższych mu osób czy praca on-line, niewymagająca kontaktów z innymi ludźmi.

Niemniej jesteśmy w stanie wpływać na genetyczne uwarunkowania temperamentu i czerpać radość z procesu nauki i zmian.

Badania naukowe pokazują, że ogromną częścią mozaiki szczęścia są nasze działania intencjonalne – gdy wiemy, co leży u podstaw naszego szczęścia, świadomie budujemy w sobie nawyki, które sprawiają, że czujemy się szczęśliwi, i które powodują, że mamy utrzymujące się poczucie spełnienia.

Wszystko dzieje się w umyśle, sami powinniśmy podjąć decyzję, czy chcemy patrzeć na świat z ogromną dozą krytyki, czy wolimy cieszyć się każdą, nawet drobną rzeczą.

Jeżeli świat nie daje nam tego, co chcemy, np. uniemożliwia podróże z powodu pandemii albo zmusza do pracy on-line, gdy w pokoju obok są dzieci, które wcale onlinowo nie chcą się uczyć, to możemy narzekać i się denerwować albo postarać się dostrzec w tej sytuacji coś pozytywnego.

Oczywiście prowadzenie nauczania domowego, gdy ma się własną pracę do wykonania, jest bardzo trudne, ale przecież można, jeśli nauczyciele nie umieją sprostać edukacji zdalnej, porozumieć się z innymi rodzicami i zorganizować grupy wsparcia.

Rodzic inżynier może uczyć matematyki i fizyki, a rodzic humanista polskiego i historii. Wzajemne wspieranie się też daje poczucie szczęścia.

Jak widać, szczęście mniej zależy od tego, co nas spotyka, a bardziej od tego, co wtedy decydujemy się zauważać i robić.

Ogromne znaczenie ma w tym przypadku poczucie wdzięczności – zamiast krytykować i narzekać, możemy świadomie wybrać wdzięczność, docenianie najprostszych rzeczy. A wtedy nasz mózg niejako automatycznie zmienia reguły wyszukiwania informacji w otaczającym nas świecie.

To działa tak, jakbyśmy zainstalowali sobie w umyśle przeglądarkę, wyspecjalizowaną w wyszukiwaniu tego, co dobre, radosne i szczęśliwe.

Idziesz na spacer w deszczu, ale zamiast narzekać na pecha, bo pada, odczuwasz szczęście, ponieważ od kilku dni brakowało ci ruchu. Leje, ale ty zauważasz to, co dobre, i budujesz lub podtrzymujesz swoje dobre samopoczucie pomimo okoliczności.

AP: W każdej sytuacji sami podejmujemy decyzję, czy stawić im czoło z uśmiechem, czy narzekać albo się poddać.

KT: To, w jaki sposób myślimy, jak patrzymy na świat, ma ogromy wpływ na nasze poczucie szczęścia. Okoliczności mają mniejsze znaczenie niż to, jak do nich podchodzimy.

Oczywiście nie mówię o sytuacjach skrajnych, np. wojnie czy niszczycielskim huraganie. Ważny jest także nasz stosunek do rzeczy, których nie możemy zmienić.

Walka z wiatrakami nie ma sensu. Jeśli mamy toksycznego szefa, to lepiej zmienić pracę, niż marnować energię na walkę z nim.

AP: Skoro już obaliliśmy mit "sukces daje szczęście" i wiemy, że to poczucie szczęścia pomaga odnieść sukces, a nie na odwrót, rozprawmy się z kolejnymi. Jeden z klasycznych mitów na temat szczęścia głosi, że "dzieci nadają życiu sens i są największym szczęściem". Osobiście uważam, że nic tak bardzo nie przyczynia się do rozwodów, jak kłopoty z dziećmi.

KT: Rzeczywiście, ten mit jest wyjątkowo szkodliwy. Wynika z uwarunkowań biologicznych, tego, że każdy gatunek chce się rozmnażać, aby przetrwać. Ale przecież człowiek to nie roślina, sam powinien podejmować decyzje.

Dzieci oczywiście dają nam dużo radości, ale również powodują mnóstwo stresu: chorują, zachowują się w sposób rewolucyjny dla rodziców, nie chcą się uczyć.

Noblista Daniel Kahneman przeprowadził bardzo ciekawe badania. Poprosił kobiety o wyszczególnienie ich obowiązków. Opieka nad dziećmi znajdowała się na szczycie list większości kobiet.

Potem poprosił, aby opisały one swoje emocje związane z wykonywaniem obowiązków i oceniły, jak się wtedy czuły. Okazało się, że opieka nad dziećmi wcale nie sprawiała kobietom przyjemności!

Nie były to wyrodne matki, po prostu stres związany z wychowywaniem dzieci jest tak duży, że ciężko nazwać go przyjemnością, o szczęściu nie wspominając.

Być może dawniej, gdy zamożne kobiety nie miały zbyt wielu obowiązków, zajmowanie się dziećmi było frajdą. Jednak w dzisiejszych czasach kobiety działają równocześnie na wielu frontach, zaraz po zmianie synowi pieluchy czy odrobieniu z córką lekcji siadają do komputera, by dokończyć projekt czy zadzwonić do klienta, muszą posprzątać, wyprać, zrobić zakupy niedomagającym rodzicom.

Mając tyle rzeczy na głowie, stałyśmy się ekspertkami w multitaskingu, czyli wielozadaniowości, a to sprawia, że ciężko nam czerpać radość z odrabiania lekcji i zmiany pieluch.

Pamiętajmy również, że przyjście na świat dziecka znacznie zaburza spokój, jaki mieliśmy do tej pory, a narodziny kolejnego powodują, że trzeba połączyć opiekę nad starszym potomkiem z zarywaniem nocy na karmienie, zmianę pieluch, wizyty w przychodni lekarskiej etc.

Nawet jeśli zatrudni się opiekunkę do dzieci, obowiązków nadal przybywa. Jednocześnie od współczesnej kobiety oczekuje się, że pogodzi bycie matką z robieniem kariery zawodowej.

Jak taki nawał obowiązków, stresu i braku wolnego czasu ma się przyczyniać do budowania szczęścia? Znaczna część rodziców odczuwa największe szczęście wtedy, gdy ich dzieci się usamodzielniają i nie trzeba ich już wychowywać, za to można się z nimi spotykać po przyjacielsku.

Decyzję o posiadaniu dziecka powinniśmy podejmować świadomie, a nie dlatego, by zaspokoić oczekiwania rodziny czy społeczeństwa.

Każdy z nas upatruje sensu życia i odnajduje szczęście w innych rzeczach, zatem – bądźmy szczerzy – niektóre osoby potraktują macierzyństwo i ojcostwo jako absolutne dopełnienie szczęścia, a inne – jak karę za grzechy.

Zanim człowiek zdecyduje się na rodzicielstwo, powinien sam siebie dobrze poznać, odkryć, co daje mu poczucie sensu życia i szczęście. Szczęśliwa rodzina

 Tym, co łączy ludzi uważających się za szczęśliwych, są silne relacje z innymi ludźmi

AP: A może dzieci są dopełnieniem szczęścia w związku?

KT: Oczywiście. Najpierw jednak trzeba pokochać siebie i być szczęśliwym z samym sobą. Jeśli nie mamy w sobie szczęścia, to nie możemy się nim dzielić. Nikt nie uczyni nas szczęśliwymi poza nami samymi.

Dopiero gdy znamy, akceptujemy, a wreszcie kochamy siebie, otwieramy się na dawanie i przyjmowanie miłości i szczęścia.

Gdy partnerzy się kochają, lubią spędzać ze sobą czas i rozumieją się, dzieci są dopełnieniem ich szczęścia.

Dwoje ludzi szczęśliwych samodzielnie i w parze będzie umiało obdarzyć miłością i szczęściem swoje potomstwo. W takiej rodzinie kobieta i mężczyzna dzielą się sprawiedliwie obowiązkami, a wtedy łatwiej znosi się wszelkie trudy rodzicielstwa.

 Ważne jest określenie, co sprawia, że czujemy się dobrze, a co nam uniemożliwia odczuwanie szczęścia

AP: Kim są ludzie szczęśliwi?

KT: Dobre pytanie. Przed II wojną światową na Uniwersytecie Harvarda rozpoczęto trwające do dzisiaj badanie dotyczące szczęścia.

Niektórzy uczestnicy biorą w nim udział od 70 lat, z czasem dołączyli do nich też ich małżonkowie. Okazało się, że ludzi uważających się za bardzo szczęśliwych faktycznie coś łączy, a mianowicie to, że mają silne relacje z innymi ludźmi.

Człowiek jest istotą społeczną. Nie musi jednak mieć życiowego partnera, wystarczy, że jest zakorzeniony w swoim środowisku, pomaga innym, czuje się potrzebny.

Samotność zabija poczucie szczęścia. Jeśli w naszym otoczeniu jest choć kilka osób, którym na nas zależy, a nam na nich, czujemy się potrzebni i nasze życie ma sens.

Najcenniejsze są kontakty z ludźmi o pozytywnym nastawieniu do świata, bo wtedy zarażamy się wzajemnie dobrym nastrojem i szczęściem. Odpowiadają za to m.in. neurony lustrzane.

Gdy nieustannie przebywamy z osobami, które wiecznie narzekają i widzą świat w ciemnych barwach, sami również wpadamy w podobną pułapkę i stajemy się nieszczęśliwi na własne życzenie.

Spójrzmy na organizację Lekarze bez Granic – związani z nią medycy pracują tam, gdzie są wojny, klęski żywiołowe, głód. Oglądają śmierć dzieci, a jednak niosą pomoc każdego dnia, w koszmarnie ciężkich warunkach, i odczuwają satysfakcję z tego, że mogą dotrzeć do najbardziej potrzebujących.

Ci lekarze wspierają się nawzajem każdego dnia, pomagają sobie w pracy. Ich życie ma sens tak głęboki, że nie da się go podważyć.

Dlatego zamiast narzekać na głód na świecie, zróbmy coś, aby mu zapobiec. Zaangażujmy się w działalność charytatywną albo wesprzyjmy finansowo jakąś organizację. Dzięki temu poczujemy, że zmieniamy świat na lepszy.

A gdy nasi znajomi nadal będą narzekać, zamiast robić coś konstruktywnego, poszukajmy w swoim otoczeniu osób, które będą na nas wpływały inspirująco.

To nie pojedyncze wydarzenia czy szczęśliwy los, ale silne relacje z ludźmi, którzy starają się żyć świadomie i szczęśliwie, wpływają na nasze trwałe poczucie szczęścia.

Zarażajmy się szczęściem, słuchajmy wykładów motywacyjnych o tym, jak stać się szczęśliwym, wychodźmy z inicjatywą zrobienia czegoś nowego, choćby to była impreza on-line ze znajomymi z końca świata.

A gdy mamy ochotę narzekać, powstrzymajmy się i znajdźmy coś pozytywnego, co ma związek z daną sytuacją.

AP: Jak zatem odkryć, czym jest dla nas szczęście i jak je świadomie osiągnąć?

KT: Przede wszystkim nie możemy oczekiwać, że szczęście samo do nas przyjdzie, musimy je sobie zapewnić sami. Nic, co pochodzi z zewnątrz – ani los, ani wymarzony partner, ani wygrana na loterii – nie da nam szczęścia.

Najważniejsze jest określenie, co sprawia, że czujemy się dobrze, a co nam uniemożliwia odczuwanie szczęścia.

Aby to ustalić np. w odniesieniu do pracy zawodowej, radzę wziąć 3 kartki i na pierwszej napisać, co nam w ogóle nie odpowiada – np. praca w firmie pełnej toksycznych ludzi.

Na drugiej, co jest dla nas ważne – np. wykonywanie pracy w otoczeniu przyjaznych osób i w nienormowanym czasie.

Na trzeciej kartce piszemy, jak osiągnąć ten cel, rozważamy, czy powinniśmy poszukać nowej firmy, czy założyć własną i samodzielnie dobierać sobie wszystkich pracowników.

Jeśli ktoś dzisiaj nie wie, czego potrzebuje do osiągnięcia wewnętrznego spokoju, potrzebnego przecież do poczucia szczęścia, to może zacząć od określenia, co go unieszczęśliwia i szukania sposobu na zmianę tego stanu rzeczy.

Można to zrobić samodzielnie albo z przyjaciółką czy coachem. Podstawą jest wyeliminowanie negatywnych przekonań i krok po kroku realizowanie planu prowadzącego do takiego życia, jakie nas uszczęśliwi.

Zaplanujmy proste i krótkie rytuały związane ze szczęściem. Podczas pandemii, gdy ludzie mogli pracować zdalnie, zyskali rano czas na medytację lub jogging. Okazało się to zbawienne dla tysięcy osób, które w ten sposób wyciszyły się i spokojniej odbierały wszystko, co działo się w ciągu dnia.

Rytuałem prowadzącym do poczucia szczęścia może być też wieczorna rozmowa z bliskimi, wspólna kolacja lub śniadanie, przeznaczenie określonego czasu wyłącznie dla siebie, bez wyrzutów sumienia.

To są proste rzeczy, ale w efekcie prowadzą do odczuwania szczęścia. Choć oczywiście chwile szaleństwa też są człowiekowi potrzebne.

AP: Spontaniczność jest ważna?

KT: Tak, bardzo. Gdy planujemy swoją drogę do szczęścia, zostawmy w niej trochę miejsca na spontaniczność.

Nawet w małżeństwie z dwudziestoletnim stażem można być spontanicznym, wymyślić coś nowego i być otwartym na szalone pomysły partnera. Kto wie, może jego propozycja, by skoczyć na bungee albo wyjechać na wakacje w zupełnie inne miejsce niż dotychczas, okaże się interesująca?

Warto też spontanicznie chwalić partnera, nawet za drobne rzeczy, bo wtedy on również będzie miał więcej odwagi, aby reagować spontanicznie na nasze pomysły i zachowania.

Okazuje się bowiem, że to nie partner jest dla nas kluczem do szczęścia, ale nasze reakcje na jego działania i wspólna praca nad związkiem.

A ze związkami jest jak z pracą – dopiero wtedy, gdy znajdziemy wymarzoną, zaczynamy tak naprawdę ciężej pracować. Po znalezieniu odpowiedniego partnera zaczyna się prawdziwa praca – nad pielęgnowaniem związku. Szczęśliwa para

Ludzie szczęśliwi żyją w lepszych związkach, są lepszymi pracownikami i lepiej zarabiają

AP: Jeśli naszą rozmowę czyta ktoś nieszczęśliwy, to co może mu pani zaproponować?

KT: Przede wszystkim trzeba zrozumieć, że szczęście się po prostu opłaca. Ludzie szczęśliwi są zdrowsi, ponieważ ich organizm wydziela niezbędne do zachowania zdrowia hormony i substancje wzmacniające.

Osoby nieszczęśliwe wytwarzają więcej kortyzolu, hormonu stresu, a stres – jak wiadomo – może przyczyniać się do rozwoju wielu chorób.

Badania z Harvardu dowodzą, że gdy odczuwamy szczęście, nasz mózg jest o 31% bardziej wydajny niż wtedy, gdy czujemy się nieszczęśliwi!

Ludzie szczęśliwi są nie tylko zdrowsi, lecz również żyją w lepszych związkach, są lepszymi pracownikami i lepiej zarabiają, a tym samym mają fundusze na podróże i hobby czy kształcenie dzieci w lepszych szkołach. To zaś wzmacnia ich poczucie szczęścia.

Zatem dążenie do szczęścia jest samonapędzających się mechanizmem – im jesteśmy szczęśliwsi, tym więcej w życiu osiągamy.

Niestety wiele osób cierpi na wyuczoną bezradność. Jest ona wynikiem wychowania, systemu edukacyjnego w Polsce, braku dobrych wzorców.

Ludzie myślą, że nie mają wpływu na swój los, że świat jest okrutny, a oni są bezradni i nic się nie zmieni. Samo się nic nie zmieni, ale my możemy zmienić siebie i swój stosunek do otaczających nas ludzi i zdarzeń.

Ludzie często uznają, że skoro nie osiągnęli wymaganego od nich sukcesu, np. nie awansowali wystarczająco szybko, nie zarabiają tyle, ile oczekują od nich partnerzy, nie mają wystarczająco dużego mieszkania, to ich życie nie ma sensu i są mało warci.

Obezwładnia ich poczucie bezradności i beznadziei. Ranią sami siebie, a ponadto taki sposób myślenia pozbawia ich możliwości bycia szczęśliwymi.

AP: Skoro można wpaść w wyuczoną bezradność, to można też z niej wyjść i nauczyć się szczęścia.

KT: Oczywiście! Już mówiłam, że szczęście to proces, to zadanie na całe życie, trzeba tylko odkryć, co nam daje poczucie dobrostanu, harmonii i spokoju ducha, wypracować nawyki i wdrożyć rytuały, które nam w tym pomogą, a następnie konsekwentnie podejmować kolejne działania, uczyć się każdego dnia, jak zaspokajać swoje potrzeby emocjonalne, by odczuwać szczęście.

Trzeba sobie uświadomić, że szczęście otwiera nowe możliwości, bo odczuwając je, stajemy się odważniejsi i bardziej kreatywni.

Osoby szczęśliwe dostrzegają potrzeby innych ludzi, chcą im pomagać, dzielą się swoim szczęściem, a to wzmacnia w nich to niezwykłe uczucie.

Szczęście to umiejętność, nauczmy się więc być szczęśliwi. Drzwi do niego są zawsze otwarte, wystarczy przez nie przejść.

Autor publikacji:
Dr Agnieszka Podolecka

Dr Agnieszka Podolecka urodziła się w Sri Lance i od najmłodszych lat interesowała się innymi kulturami. Jest orientalistką i afrykanistką. Pracę doktorską napisała na temat szamanizmu południowoafrykańskiego i jego oddziaływania na New Age. Prowadzi badania w RPA, Lesotho. Namibii, Botswanie, Zambii i Zimbabwe. Jest autorką artykułów naukowych i dwóch powieści: "Za głosem sangomy" i "Żar Sahelu"

Zobacz więcej artykułów tego eksperta
ARTYKUŁ UKAZAŁ SIĘ W
Holistic Health 2/2021
Holistic Health
Kup teraz
Wczytaj więcej
Nasze magazyny