Prawdziwe problemy nastolatków

Nastolatek najczęściej uważa, że rodzice go nie rozumieją, a rodzice dziwią się, dlaczego on nie chce przyjąć ich punktu widzenia. Brak szczerego dialogu wywołuje u dziecka poczucie odrzucenia i sprzeciw: nie chcę robić tego, co waszym zdaniem jest dla mnie dobre, to moje życie! Jak dogadać się z nastolatkiem? Jakich błędów nie popełniać, by być dla niego autorytetem?

Artykuł na: 29-37 minut
Zdrowe zakupy

Agnieszka Podolecka: Z jakimi problemami najczęściej zgłaszają się do ciebie nastolatkowie? Przychodzą sami czy przyprowadzają ich rodzice?

Małgorzata Filipiak: Coraz częściej terapia jest decyzją nastolatków, po prostu oznajmiają rodzicom, że potrzebują pomocy. Skończyły się czasy, gdy rodzice przyprowadzali dzieci do psychologa i prosili, żeby "coś z nimi zrobił" – jakby miał naprawić wybrakowany przedmiot i dopasować go do ich wymagań czy oczekiwań społeczeństwa.

Teraz dzieci wiedzą, że gdy są zagubione, mogą poprosić o pomoc terapeutę. Wielu bardzo młodych ludzi przeżywa kryzys tożsamości, nie wie, kim jest ani jak sobie radzić w rodzinie, szkole, z innymi ludźmi i – oczywiście – z własnymi emocjami. Nastolatkowie czują się zagubieni i nieszczęśliwi.

To, co wnerwia młodych ludzi, zazwyczaj obnaża absurdy naszego społeczeństwa.

Poszukują siebie, bo wiedzą, że część rzeczy, które robią, to, jak wyglądają, jak się zachowują – nie jest ich wyborem. Dostrzegają, że narzucone im normy i wymagania są zupełnie sprzeczne z ich sposobem postrzegania świata. Czują nacisk ze strony rodziców, nauczycieli, ale też kolegów i koleżanek, jednak nie wiedzą, jak mu się przeciwstawić.

Nie wiedzą nawet, czy wolno im to zrobić! Szukają siebie, swojego miejsca w społeczeństwie. I chcą rady, jak tego dokonać – jak odnaleźć siebie i jednocześnie nie być całkowicie osamotnionym. Rodzice często nazywają to buntem, a to wcale nie jest bunt.

AP: Rodzice zastanawiają się, dlaczego ich dzieci, skoro wychowują je tak, jak sami byli wychowani i jak to robią – ich zdaniem – wszyscy wokół, nie chcą się dostosować do obowiązujących reguł.

MF: Nie rozumieją, dlaczego dorastające dziecko nie wykonuje poleceń i nie robi tego, co mu się nakazuje. Mieli grzecznego misia, a teraz zamienił się on w potwora w dziwnych ubraniach, podartych spodniach i z włosami w neonowych kolorach, który w dodatku nie chce się uczyć i kontestuje wszystkie domowe zasady, a nawet jest agresywny. Zaczynają się pretensje do dziecka, pytania o to, czemu się zmieniło, dlaczego nie jest takie, jak dawniej. Rodzice sugerują dziecku, że coś jest z nim nie tak, że jest złe. I wtedy bardziej świadome dzieci zaczynają szukać pomocy.

Skoro rodzice nie umieją ich zrozumieć, skoro zmiana nie podoba się też w szkole, ostatnią deską ratunku staje się psycholog. Dziecko myśli, że coś jest z nim nie w porządku, bo wszyscy wokół tak mówią. A gdyby rodzice wiedzieli, że zmiana nie musi oznaczać czegoś złego, że okres dojrzewania jest czasem kontestacji tradycyjnych wartości i przygotowaniem do radzenia sobie z trudnościami w dorosłym życiu, gdyby rozumieli, że zmiana wyglądu to często artystyczna próba wyrażenia siebie, inaczej podchodziliby do dzieci i rozmawialiby spokojnie o tym, co się dzieciom nie podoba, co chcą zmienić i dlaczego. Wtedy psychologowie mieliby mniej pacjentów.

AP: A czy nie jest tak, że nasze pokolenie wychowało pokolenie płatków śniegu? Uprzątaliśmy im każdy okruszek sprzed stóp, dawaliśmy wszystko, czego za komuny nie było, rozpieszczaliśmy, a w efekcie wychowaliśmy bardzo słabych ludzi? To, z czym my radziliśmy sobie sami, bo 30 lat temu nie było terapeutów, dziś przekracza możliwości młodych ludzi.

MF: To bardzo skomplikowana kwestia. Rzeczywiście niektórzy nastolatkowie nie potrafią nawet pościelić łóżka, ale często mają bardzo poważne problemy. Bywa, że latami noszą w sobie ból, muszą sobie radzić z przemocą w rodzinie, alkoholizmem, nienawiścią między rodzicami. Są długo silni, ale w końcu załamują się i wpadają w ciężką depresję.

Wielu młodych ludzi jest też przepełnionych strachem, wręcz przerażeniem. Jest to najczęściej wynikiem tego, co wpajają im rodzice, sami bojący się mnóstwa rzeczy: relacji, braku pieniędzy, zdrady, obgadywania przez sąsiadów. Dorośli często nieświadomie zarażają strachem dzieci. Przyczyniają się do tego komunikaty werbalne, takie jak na przykład: "muszę odrabiać z tobą lekcje, bo sam sobie nie poradzisz", "musisz się więcej uczyć i mieć najlepsze oceny, bo inaczej nie poradzisz sobie w życiu", "muszę cię odwozić do szkoły, bo jesteś za młody, żeby pojechać autobusem".

Troska rodziców podcina dziecku skrzydła. Słysząc takie komunikaty, dziecko rozumie, że nie jest dostatecznie dobre, zdolne i zaradne, a przez to czuje się całkowicie bezwartościowe. No i rodzice mają oczekiwania, których sami często nie spełniali, zwłaszcza jeśli chodzi o naukę. Myślałam, że minęły już czasy, kiedy dziecko musiało być ze wszystkiego świetne. Ale nie! W Polsce ciągle pokutuje przekonanie, że najlepiej, aby miało ze wszystkich przedmiotów same szóstki. Jedna z moich pacjentek ma bardzo dobre oceny, rzadko zdarzają się jej czwórki.

Wielu bardzo młodych ludzi przeżywa kryzys tożsamości, nie wie, jak sobie radzić z własnymi emocjami.

Na półrocze siedmiu nauczycieli ją pochwaliło, a jeden napisał, że nie wykorzystuje w pełni swojego potencjału. Rodzice nie zauważyli pochwał siódemki, natychmiast skupili się na opinii tego jednego, który chciał, żeby dziewczyna była z jego przedmiotu najlepsza. I każą się jej dodatkowo uczyć. Spytałam więc ich, po co ma być najlepsza ze wszystkiego, skoro ten jeden przedmiot kompletnie jej nie interesuje i nie będzie go studiować, ale nie znali odpowiedzi. Uznali, że skoro córka nie ma żadnych innych obowiązków poza nauką, to powinna być prymuską.

Gdy mówię, żeby nie dokładać dziecku stresu, patrzą na mnie nierozumiejącym wzrokiem... Rodzice czasami zachowują się tak, jakby nie pamiętali własnych emocji z okresu, gdy byli nastolatkami, jakby w ogóle zapomnieli, że nimi byli. Tymczasem dopiero wtedy, gdy dostrzegą w swoim dziecku niezależną istotę, a nie maszynkę do spełniania ich życzeń, terapia będzie skuteczna. Projekcja własnych ambicji na dziecko jest zawsze krzywdząca.

A dzieci zdają sobie w końcu sprawę z tego, że wielu rzeczy nigdy nie robiły dla siebie, tylko dla rodziców. I gdy rodzice okazują swoje rozczarowanie, zaczynają wywierać presję i nie okazują miłości tak jak wtedy, gdy spełniały wszystkie oczekiwania, czują się odrzucone i są zrozpaczone.

AP: Czyli nie zmuszamy dziecka do bycia prymusem z przedmiotów ścisłych, gdy chce studiować historię sztuki lub być muzykiem. Nie zmuszamy do uprawiania sportu, jeśli nie ma do tego predyspozycji. I nie zmuszamy do pójścia na prawo tylko po to, żeby mogło w przyszłości odziedziczyć kancelarię adwokacką rodziców.

MF: Otóż to! Pozwalamy mu grać i śpiewać albo malować. Oczywiście szkoła ma w stosunku do uczniów pewne wymagania, ale na co komu piątka z fizyki, skoro będzie studiował na kierunku humanistycznym? I nie oczekujmy, że dzieci przejmą rodzinny interes tylko dlatego, że sami uznaliśmy to za dobry sposób na życie. Rodzice powinni wspierać wybory dzieci. Wtedy będą między nimi przyjacielskie relacje i wierzę, że dzieci będą szczęśliwsze. Smutna nastolatka

AP: Jakie lęki rodzice najczęściej przekazują dzieciom?

MF: Przede wszystkim dotyczące seksu i biedy. Seks jest w Polsce tematem tabu. Trafiają do mnie dziewczyny, które biorą pigułki antykoncepcyjne i globulki, od swojego chłopaka wymagają używania prezerwatywy i wytrysku na zewnątrz, a i tak nie umieją się zrelaksować, bo ogarnia je paniczny lęk przed ciążą.

Mają nerwicę, ponieważ matki straszą je niechcianą ciążą czy grzechem. Rodzice bywają niedokształceni, nie wiedzą, jak działają środki antykoncepcyjne, boją się myśleć o seksie, bo albo nie sprawia im przyjemności, albo Kościół przekonał ich, że seks dla przyjemności jest ciężkim grzechem. I wpajają swoje lęki dzieciom. Rodzice boją się też, że dziecko nie poradzi sobie w życiu, że nie będzie dość dobre, by zdobyć zawód, który pozwoli mu egzystować na odpowiednim poziomie, że nie pasuje do środowiska rodziców. Słowa, które najczęściej słyszę, to "dziecko jest niegrzeczne".

W Polsce jeszcze wciąż pokutuje koncepcja, że dziecko ma być grzeczne, posłuszne i nie powinno myśleć samodzielnie, bo rodzice i szkoła zrobią to za nie. W mojej opinii przy obecnym systemie szkolnictwa całkowicie dąży się do zabicia indywidualności dzieci, wolnomyślicielstwa i samodzielności w osądach.

AP: Rodzice chętnie z tobą współpracują?

MF: Niestety nie zawsze, czasami wyrzucają dziecko z samochodu pod moimi drzwiami jak paczkę. Ale przychodzą też do mnie rodzice niezwykli, którym zależy właśnie na tym, by dziecko umiało myśleć samodzielnie i było twórcze. Z takimi ludźmi wspaniale się pracuje! Wielu rodziców pragnie, by dzieci były szczęśliwe, żeby odnalazły siebie.

Przyszła do mnie na przykład mama z córką, która była w okresie dojrzewania. Ta dziewczynka od zawsze twierdziła, że jest chłopcem. Matka chciała się upewnić, czy córka rzeczywiście jest transseksualna, i spytała, jak może jej pomóc. To jest potwornie trudna i stresująca sytuacja, wsparcia potrzebuje zarówno dziecko, jak i rodzic. Na szczęście otwartych rodziców jest coraz więcej, ale trzeba przyznać, że w odróżnieniu od dużych miast, gdzie tolerancja jest większa, na prowincji opinia sąsiadów jest często ważniejsza niż dobro dziecka.

Wiele osób ciągle boi się o to, co pomyślą inni. Ludzie wykształceni, którzy podróżują po świecie i czytają mądre książki, mają więcej wyrozumiałości. Przyjmują bez problemu homoseksualizm czy transseksualizm dziecka i starają się pomóc mu znaleźć swoje miejsce w życiu. Jak sobie nie radzą, proszą o pomoc psychologa. Szukają sposobu.

AP: A jaki stosunek mają rodzice do nowatorskich form psychoterapii? Wiem, że pracujesz za pomocą hipnozy i łączysz różne formy terapii.

MF: Bardzo cenię podejście eriksonowskie. Erikson uważał, że terapia powinna być dostosowana do indywidualnych potrzeb pacjenta, a więc nie ma dwóch jednakowych terapii i – co z tego wynika – metod idealnych dla wszystkich. Ale choć każdy jest niepowtarzalną osobą, stanowi też część większej całości i, chcąc nie chcąc, musi żyć w społeczeństwie.

Chodzi o to, aby jak najszczęśliwiej w nim funkcjonować. Czasami, by pomóc kobiecie, trzeba włączyć w terapię jej męża. Erikson, jeśli mąż odmawiał współpracy, mówił pacjentce takie rzeczy na jego temat, wkładał mu w usta takie słowa, że był pewien, iż ona mu to przekaże. Mąż się wściekał i przychodził do Eriksona z pretensjami.

A wtedy Erikson miał w końcu szansę porozmawiać z facetem i naprawdę pomóc kobiecie. Metoda ta może wydawać się drastyczna, a już na pewno niestandardowa, ale jest skuteczna. Ja też staram się włączać rodzinę i bliskich do procesu terapeutycznego, jeśli jest to uzasadnione. Jeśli zaś chodzi o nowatorskie metody, to reakcje na propozycję ich zastosowania są różne.

Nastolatkowie czują się zagubieni i nieszczęśliwi. Coraz częściej terapia jest ich decyzją, po prostu oznajmiają rodzicom, że potrzebują pomocy.

Gdy mówię nastolatkowi: "Słuchaj, uważam, że hipnoza najbardziej ci pomoże i jest bardzo prawdopodobne, że podczas jednej sesji odkryjemy przyczynę problemów i oszczędzimy sobie miesięcy pracy", zazwyczaj chętnie się na nią godzi. Celem hipnozy jest wyjęcie potwora z szafy. Jak się go wyjmie i dokładnie obejrzy, przestaje być straszny. Za pomocą hipnozy możemy szybko dojść do źródła problemów, których sobie nie uświadamiamy. A nastolatkowie chcą jak najszybciej poradzić sobie z własnymi problemami.

Z rodzicami jest różnie, ale najczęściej, jeśli dziecko coś akceptuje, rodzic też się na to godzi. Niemniej są osoby, które absolutnie nie chcą słyszeć o hipnozie i żądają, żebym pracowała standardowo, po staremu. Trochę szkoda, bo po to psychoterapia się rozwija, żeby pomagać szybciej.

AP: Na czym polega hipnoza?

MF: Hipnoza właściwie nie istnieje. Jest tylko autohipnoza. Oznacza to, że nie jesteś w stanie nikogo zahipnotyzować bez jego zgody. Człowiek musi chcieć się jej poddać. Dla potrzeb hipnozy wyróżniamy umysł świadomy, nieświadomy i podświadomość. Umysł świadomy to cały nasz racjonalizm, wszystkie procesy myślowe, poglądy i przekonania.

Umysł nieświadomy to wszystkie procesy biologiczne, które w nas zachodzą, a podświadomość – to, co naprawdę przeżywamy, pamiętamy i myślimy, często nieuświadomione przeżycia lub oczekiwania. Porównanie do komputera dobrze tłumaczy relacje pomiędzy świadomością i podświadomością. Świadomość jest monitorem, na którym wyświetlają się obrazy. Podświadomość to software, oprogramowanie, które wysyła obrazy do monitora. Czasami obrazy, które wysyła nam podświadomość, przypominają rozmazane plamy na ekranie, są dla nas niezrozumiałe.

Wydaje nam się, że wiemy, co należy myśleć, zrobić, dokąd pójść, a mimo wszystko nie umiemy wcielić tych myśli w życie. Nie wiemy, co nas blokuje, nie mamy mocy sprawczej. Przychodzą do mnie niekiedy osoby po różnych terapiach, które myślą, że mają już wszystkie problemy przerobione, ale ciągle nie mogą zrealizować tego, o czym marzą. I wtedy proponuję im hipnozę. Zarówno nastolatkom, jak i dorosłym. Hipnoza pozwala nam zajrzeć do tego oprogramowania, zobaczyć, jakie kody tam się znajdują i dlaczego nas hamują.

Te kody trzeba napisać na nowo albo je odświeżyć, by pasowały do modelu życia, jaki nam odpowiada. Kiedyś przyszedł do mnie mężczyzna, który jako dziecko czuł się ciągle niedoceniany i całe życie próbował podświadomie zadowolić mamusię i tatusia. Kosztem własnego szczęścia cały czas udowadniał, że jest lepszy niż w rzeczywistości. Gdy zrozumiał mechanizm swojego postępowania, dał sobie spokój i zaczął w końcu żyć dla siebie, nie dla rodziców.

AP: Możesz opowiedzieć o przypadku terapii hipnozą, który tobą najbardziej wstrząsnął?

MF: Przyszła do mnie dziewczyna, która miała trudności z koncentracją. Myślała, że to jest jej problem. Okazało się, że została zgwałcona przez chłopaka swojej przyrodniej siostry. Długo się z tym zmagała, ale w końcu powiedziała o wszystkim siostrze i rodzicom. Siostra natychmiast zerwała z chłopakiem, ale rodzice jej nie uwierzyli. Uwielbiali chłopaka, bo był studentem prawa i zawsze miło z nimi rozmawiał. Odrzucili własną córkę.

Pozbądźmy się lęków, aby nie wpajać ich naszym dzieciom.

Dziewczyna trafiła do mnie po rocznej terapii, twierdząc, że ten problem ma przerobiony. Zaproponowałam hipnozę i bardzo szybko się okazało, że jest inaczej. Jej ciało drżało, zaciskała pięści, nie mogła oddychać, przeżywała tę traumę od nowa. Dopiero wtedy, gdy ją przeżyła i dała upust łzom żalu i wściekłości, mogłyśmy zacząć pracę nad wyleczeniem jej duszy. Po uleczeniu duszy problemy z koncentracją same zniknęły.

AP: Czy często proponujesz terapię całej rodzinie?

MF: Tak, bardzo często.

AP: I ty jesteś jedyną terapeutką, czy każdy członek rodziny musi mieć własnego terapeutę?

MF: Są dwie szkoły. Osobiście uważam, że lepiej, gdy cała rodzina jest pod opieką jednej osoby. Dzięki temu terapeuta ma ogląd spraw z każdego punktu widzenia. Wiadomo, że rodzice często widzą problemy zupełnie inaczej niż dzieci, czasami coś, co dla nich jest problemem, wcale nim nie jest dla dziecka i na odwrót.

Przecież ten młody człowiek żyje w określonym środowisku, po wyjściu z gabinetu, gdzie są sztuczne, laboratoryjne warunki, wróci do domu. U mnie dziecko może czuć się bezpieczne i szczęśliwe. Ale potem wraca do ojca alkoholika, depresyjnej matki albo rodziców zajętych wyłącznie swoją karierą i zrzucających odpowiedzialność za dobre samopoczucie dziecka na psychologa. Chętnie odwiedzam pacjenta w domu, robię "wizję lokalną". Jeżeli pomogę dziecku w jego środowisku, terapia będzie znacznie bardziej skuteczna.

AP: To przyjrzyjmy się rodzinie, jakich w Polsce wiele. Przychodzi do ciebie nastolatek, którego ojciec jest alkoholikiem. Nastolatek ma już dość, tnie się, nie widzi wyjścia z sytuacji. Co robisz?

MF: Zazwyczaj przychodzi z nim matka, która jest współuzależniona. Nie pije, ale jest ofiarą męża i nie umie od niego odejść. Moim zadaniem jest wzmocnić dziecko, by dopuszczało do siebie jak najmniej negatywnych emocji. Oczywiście rozmawiam też z matką i próbuję dowiedzieć się, dlaczego nadal jest z mężem.

Alkoholik zazwyczaj odmawia udziału w terapii. Wtedy uświadamiam matce, jaki wpływ ma alkoholizm ojca na jej dziecko. Uświadamiam jej, że bycie z nim "dla dziecka" – bo niby najgorsza pełna rodzina jest lepsza od rozbitej – jest kardynalnym błędem. Niestety często kobiety nie chcą odejść, bo nie wierzą w siebie, nie wyobrażają sobie, że same dadzą sobie radę.

Wiele z nich utrzymuje męża, ale wolą to niż rozwód, który pozbawiłby je połowy majątku. Zwykle mówią wtedy, że harują całe życie, mają kredyty na mieszkanie, samochód, że same na wszystko zapracowały, a sąd przecież tego nie uwzględni. Są też kwestie religijne. Niestety w Polsce Kościół często wmawia ludziom, że mają nieść swój krzyż i widocznie wolą boską było obdarowanie kogoś mężem alkoholikiem.

Nie mogę powiedzieć kobiecie, że jedyną drogą jest rozstanie, to musi być jej decyzja, ja mogę jedynie pokazać problem z różnych perspektyw. Gdy kobieta absolutnie nie chce zostawić przemocowego męża, a dziecko nie ma krewnych, do których mogłoby się przeprowadzić, pozostaje wzmacnianie dziecka. Staram się też włączyć do pomocy inne bliskie osoby. Gdy nastolatek ma dziewczynę, proponuję, by przyszła na spotkanie. Jeśli przyjmie zaproszenie, rozmawiamy o tym, jak może wspierać swojego chłopaka bez szkody dla siebie.

Rozmawiajmy z dziećmi, a wtedy wzajemne relacje będą pełne szacunku, miłości i przyjaźni.

Staram się objąć opieką rodzeństwo, dziadków i inne osoby, które mogą pomóc. Swoim własnym przykładem też daję nadzieję. Ja także pochodzę z rodziny, w której ojciec pił i był agresywny. Po rozwodzie całość opieki była po stronie mamy, więc łatwo się domyślić, że nie było najróżowiej. Teraz jestem szczęśliwą mężatką, robię to, co kocham i w co wierzę, mieszkam w pięknym miejscu. Można? Można. Trzeba mieć nadzieję, postawić sobie cel i dążyć do jego realizacji. Staram się pomóc w wyjściu z trudnej sytuacji zarówno matce, jak i dziecku.

AP: Rodzice powinni mówić dzieciom, że zawsze będą po ich stronie?

MF: Niekoniecznie. Dziecko powinno się czuć kochane, ale należy stawiać granice. Nie można pozwalać mu na przemoc wobec rówieśników, na manipulowanie dorosłymi, agresywne odzywki do nauczycieli. Prestiż zawodu nauczyciela sięga dna. Nastolatkowie pozwalają sobie na zachowania, które 20 lat temu byłyby nie do przyjęcia, a nauczyciel nie ma właściwie żadnej możliwości wyciągnięcia konsekwencji wobec ucznia. Gdy dziecko ma konflikt na przykład z panią od biologii, trzeba się temu przyjrzeć.

Jeśli ona uczy w sposób potwornie nudny albo w ogóle nie uczy, tylko każe wkuwać na pamięć kawałek podręcznika i potem z tego odpytuje, a w dodatku interwencje rodziców nie przynoszą rezultatu, należy przyznać dziecku rację i powiedzieć: "zgadzam się, to jest kiepski nauczyciel, ale nie możesz się do niej chamsko odnosić; naucz się i zalicz, żeby zdać do następnej klasy, a jeśli ten przedmiot cię interesuję, zorganizuję ci dodatkowe zajęcia". Wysyłamy w ten sposób jasny komunikat, że zgadzamy się z opinią dziecka, ale nie pozwalamy na niekulturalne zachowania.

Taka sytuacja jest idealna, by pokazać dziecku, że nawet wtedy, gdy mamy do czynienia z ludźmi niekompetentnymi i denerwującymi, trzeba sobie z nimi kulturalnie radzić. To, co wnerwia młodych ludzi, zazwyczaj obnaża absurdy naszego społeczeństwa. I tu dobrym przykładem będzie stosunek do seksu.

Dlaczego jednego dnia dziewczyna jest zła i nieczysta, a drugiego ksiądz ją pokropi, nazwie żoną i już może kochać się ze swoim chłopakiem? Dla rodziców ślub kościelny może być świętym sakramentem, dla ich dzieci – szczytem absurdu. Wmawianie dzieciom, że racja jest po naszej stronie, a ksiądz ma licencję na miłość, odpuszczanie grzechów i karanie, jest formą przemocy. Ojciec z synem

Zatem, zamiast wmawiać dzieciom, że ksiądz i rodzice mają zawsze rację, należy im powiedzieć: "wierzę, że ksiądz ma uprawomocnienie od Boga do decydowania, ale ty nie musisz w to wierzyć, masz swój rozum i sumienie, możesz podejmować własne decyzje i – co za tym idzie – przyjmować za nie odpowiedzialność".

Takie postawienie sprawy powoduje, że rodzic staje się autorytetem – pokazuje jasno, w co wierzy, ponosi odpowiedzialność za skutki swej wiary i daje takie samo prawo dziecku.

AP: Rodzice powinni powiedzieć dziecku "kocham cię, masz prawo do własnych poglądów i decyzji, uszanuję je, a jeśli nie zrozumiem, poproszę, byś mi je wyjaśnił".

MF: Dokładnie! Przestańmy się bać naszych dzieci. Przestańmy się bać ich poglądów, tego, że są bardziej postępowe od nas, bo taka jest kolej rzeczy. Przestańmy się bać zmian w świecie i prośmy dzieci, by je nam objaśniały. Jeśli coś budzi w nas irracjonalny lęk, zastanówmy się, dlaczego się boimy. Pozbądźmy się lęków, aby nie wpajać ich naszym dzieciom, i rozmawiajmy z dziećmi, a wtedy wzajemne relacje będą pełne szacunku, miłości i przyjaźni.

Autor publikacji:
Dr Agnieszka Podolecka

Dr Agnieszka Podolecka urodziła się w Sri Lance i od najmłodszych lat interesowała się innymi kulturami. Jest orientalistką i afrykanistką. Pracę doktorską napisała na temat szamanizmu południowoafrykańskiego i jego oddziaływania na New Age. Prowadzi badania w RPA, Lesotho. Namibii, Botswanie, Zambii i Zimbabwe. Jest autorką artykułów naukowych i dwóch powieści: "Za głosem sangomy" i "Żar Sahelu"

Zobacz więcej artykułów tego eksperta
ARTYKUŁ UKAZAŁ SIĘ W
Holistic Health 3/2020
Holistic Health
Kup teraz
Wczytaj więcej
Nasze magazyny