Indaba - czyli o tym, jak James został pierwszym amerykańskim uchodźcą politycznym w Afryce

Indaba, moje dzieci! W czasach przedinternetowych na to zawołanie cała wieś czekała z niecierpliwością i wypiekami na twarzy. Wieczorem, gdy wszystkie prace były już zakończone, krowy i kozy znalazły schronienie w zagrodach, a ognisko wesoło strzelało iskrami w niebo pełne gwiazd, wódz wioski zwoływał wszystkich, by wspólnie snuć wieczorne opowieści.

Artykuł na: 29-37 minut
Zdrowe zakupy

Jeśli mieszkańcy mieli szczęście i w ich społeczności była sangoma - uzdrowicielka, mędrczyni, szamanka - to do niej należał zaszczyt inicjowania indaby. Sangoma zaczynała snuć opowieści. O czasach tak dawnych, jak mityczne początki świata, lub o niespodziewanej burzy w ostatni czwartek. Czas nie ma znaczenia w Afryce, czas nie jest linearny, nie ma początku ani końca i nie można go zaznaczyć na żadnej osi. Czas to czas, jest częścią nas. A może w ogóle go nie ma? No bo jak określić przeszłość, gdy nasi zmarli wcale nas nie opuścili, lecz żyją w duchowej formie między nami i pomagają nam? Przodkowie byli, są i będą tak długo, jak długo będziemy o nich pamiętać, a przecież każde afrykańskie dziecko wie, że nie ma nic ważniejszego od tego pamiętania. Więc sangoma lub wódz zaczynają opowieść...

Quote icon
Indaba! Sierpień 2018, północ Botswany. Ognisko w środku buszu. Od trzech dni telefony są bezużyteczne, nie ma zasięgu, nie ma internetu, są za to żywi ludzie: biali turyści i afrykańscy przewodnicy, w sumie dwanaście osób.

Nie ma elektryczności, są za to miliony gwiazd, widać Pas Oriona, Marsa i Wenus. Księżyc leży sobie na niebie, tak, leży, srebrny sierp przypominający uśmiech kobiety, bo Księżyc jest dla Afrykanów kobietą. Nie stoi w pozycji pionowej jak na półkuli północnej, ale uśmiecha się z wysokości. Śpimy w namiotach, w nocy straszą nas porykiwania lwów, zawodzenia hien i pomruki słoni. Ślady tych zwierząt znajdujemy rano niedaleko obozowiska, bo z jakiegoś niewyjaśnionego powodu uznały one, że nasz obóz znakomicie nadaje się na toaletę. A może z wyjaśnionego? Jesteśmy intruzami, nasz zapach nie kojarzy się z buszem. Na szczęście nie atakują nas. Oprócz zwierząt w buszu mieszkają również sangomy, choć akurat tego dnia żadnej z nami nie było. Był za to James.

Autorka
Autorka przy Wodospadach Wiktorii. Tęcza - międzykulturowy symbol pokoju, boskości i piękna. Przyjęła go również Unia Europejska oraz organizacje LGBT. Dlaczego w Polsce stał się symbolem nienawiści? Czy dlatego, że polubiły go osoby odmienne seksualnie? Czy dlatego, że Unia promuje tolerancję, która w Polsce jest tak trudno dostępna, jak jedzenie na kartki w stanie wojennym? Koło wodospadów jest kawiarnia. Gdy tylko usiadłam przy stoliku, kobieta z ludu Ndebele spytała, czy jestem sama. Gdy przytaknęłam, przysiadła się do mnie ze swoim nastoletnim synem, bym nie czuła się samotna. Od czego zależy nasza chęć wyciągnięcia do innych przyjaznej dłoni?

Siedząc przy ognisku, opowiadam Amerykanom o indabie i pytam przewodników, czy zechcieliby ją rozpocząć. Oddają ten zaszczyt w moje ręce, wszak to ja zaczęłam temat. Proszę więc Jamesa o opowieść. James ma dwadzieścia osiem lat i od dziewięciu miesięcy mieszka w Zambii. Zbiera materiały do doktoratu, pracując w firmie, która ma dostarczać wodę do wiosek oddalonych o kilkaset kilometrów od najbliższego miasteczka. Woda jest świętością, wie o tym każde afrykańskie dziecko. Jest tak ważna, że narodowa waluta Botswany nazywa się pula, czyli woda. Niebieski kolor jest również tłem tutejszej flagi - bez wody nie ma życia. Niby każdy to wie, ale... Woda znajduje się w studniach poza wsią. Jak wieś ma szczęście, to jest to jakieś sto metrów od płotu. Jak nie ma szczęścia, to po wodę trzeba chodzić długie kilometry - kobiety przynoszą ją w baniaku na głowie, to ich obowiązek. Firma Jamesa chce ulżyć kobietom, ale one wcale nie chcą mieć wody w domu! Dlaczego? Wyjście po wodę to możliwość omówienia wszystkich kobiecych spraw, które są objęte tabu. Niby jak młode dziewczęta miałyby się dowiedzieć, czym jest miesiączka, poronienie, jak zachodzi się w ciążę, skoro w obrębie wsi nie wolno poruszać takich tematów? "Więc co robicie?", pytam Jamesa. "Zostawiamy te sprawy w rękach inżynierów społecznych", odpowiada. "Co? Istnieje coś takiego, jak inżynier społeczny?" - nie dowierzam. "Nazywamy ich antropologami", James wybucha śmiechem. "Moja praca to antropologia i nie mam pojęcia o inżynierii", zapewniam go. Tak... Nowoczesność i tradycja to koncepty, które nie idą ze sobą w parze. Na szczęście rząd Zambii próbuje kształcić kobiety i miejmy nadzieję, że woda nie będzie dla nich przeszkodą w wychodzeniu poza wieś i rozmawianiu.

Chata
Wspólnota rodzinna i klanowa jest w Afryce bardzo ważna, dlatego podstawą wiejskiego budownictwa jest kraal, wieś budowana wokół okrągłego placu. Domy są również okrągłe, kryte strzechą, co zapewnia latem przyjemny chłód. W centrum kraalu znajduje się plac, na którym odbywają się wszystkie ważne wydarzenia, wieczorami rozpala się ogień i snuje opowieści. W kraalu mieszkają zarówno ludzie, jak i zwierzęta.

Jamesa odwiedziła trójka najlepszych przyjaciół z czasów studiów i razem wyskoczyli na krótki urlop do Botswany. Gdy wyjeżdżali z Lusaki, stolicy Zambii, James zauważył, że kończy mu się wiza zezwalająca na pracę. Skompletował więc dokumenty, które uznał za potrzebne, i stwierdził, że załatwi sprawy papierkowe na granicy w Livingstone. Niestety na miejscu okazało się, że firma dała mu zupełnie inne dokumenty niż wymagane. Co by się stało w Europie lub USA? Jamesa odesłano by z powrotem do Lusaki, żeby pakował walizki. Co się stało w Afryce? Cały posterunek graniczny postawiono na nogi, by mu pomóc! Funkcjonariusze chcieli usłyszeć wszystko o pracy Jamesa, przy okazji dowiedzieli się, że bezradni przyjaciele czekają na jego powrót, a afrykańskie rodziny - na dostarczaną przez niego wodę. Po burzy mózgów, która trwała trzy godziny, kierownik posterunku w końcu wpadł na pomysł. "James, czy ty popierasz politykę Trumpa?", zapytał. "Skądże!" - James był oburzony. "A więc przyznamy ci wizę uchodźcy politycznego i tym samym będziesz miał prawo do pracy!" I w ten sposób trzy godziny później James został pierwszym oficjalnym amerykańskim uchodźcą politycznym w Zambii! Ale nie pierwszym białym człowiekiem szukającym schronienia w Afryce.

Quote icon
Indaba! Rok 1939. Tuż przed wybuchem II wojny światowej do Afryki uciekają Europejczycy. Są wśród nich żydzi, chrześcijanie, bogaci i biedni. Statki wypełnione uchodźcami przybijają do brzegów na północy.

Tutaj też schronili się Polacy, którym udało się zbiec z Syberii podczas wojny. Obozy dla polskich uchodźców były m.in. w Kenii, co opisuje ciekawie Barbara Rybałtowska w książce pt. "Szkoła pod baobabem". Kawałek dalej na wschód, w Azji, maharadża Jam Saheb Digvijay Sinhji zaadoptował hurtowo ponad tysiąc polskich sierot, które ocalały z wywózki na Sybir. We wrześniu 1939 r. wojska radzieckie rozpoczęły masowe deportacje polskiej ludności na Syberię. Większość nie przeżyła wielotygodniowej podróży w bydlęcych wagonach. W 1941 r. Stalin wydał zgodę na wydalenie polskich sierot z terenów ZSRR i wpuścił ochotników, którzy mieli je zabrać. Przyjechały na granicę z Iranem, gdzie stworzono dla nich sierociniec. Stamtąd trafiły pod opiekę maharadży księstwa Navanagar. Wybudował dla nich Polish Children Camp, nad którym dumnie powiewała polska flaga. A potem pomógł znaleźć tym dzieciom nowe rodziny, by nie trafiły do sierocińców w komunistycznej Polsce. Tak oto plotą się losy świata, jak opowieści wokół afrykańskiego ogniska.

Polacy znajdowali schronienie na całym świecie, ilekroć wiatr historii stawał się dla nich za mocny i nie mieli siły z nim walczyć. W RPA jest ogromna Polonia, z której jestem naprawdę dumna. Praktycznie sami inżynierowie i lekarze, bo do RPA nie można było ot tak sobie wyemigrować. Przedstawiciele rządu przychodzili do obozów uchodźców w Austrii czy Niemczech i oznajmiali, że potrzebują 50 lekarzy i 20 inżynierów oraz 40 mechaników samochodowych. Czy ktoś jest chętny na wyjazd do RPA? Ci Polacy mieszkają tam do dziś, uczą swoje dzieci języka polskiego, obchodzą nasze święta i są niewiarygodnie gościnni. Afrykanie cenią naszych lekarzy. Na wizytę u mojej dentystki trzeba było czekać kilka tygodni. A teraz uchodźcy z Afryki i Bliskiego Wschodu szukają pomocy u nas, ale Polacy nie garną się do okazania wdzięczności za udzielaną nam na całym świecie pomoc...

Quote icon
Indaba! Polka potrzebuje schronienia w Zimbabwe. Tak, jeden z najbiedniejszych krajów świata musiał się stać jej domem, by mogła wyzdrowieć i... stać się pierwszą polską sangomą.
Słonie
Przy wodopoju spotykają się słonie, gazele, zebry i żyrafy. Dzielą się wodą, nie przeszkadza im, że się różnią wyglądem i mówią innymi językami. Trąbienie słonia ostrzega gazele przed drapieżnikami. Mogą się schronić za olbrzymami i w porę uciec przed zagrożeniem.

Klara ma dwadzieścia kilka lat, jest śliczną studentką, właśnie dostała stypendium prestiżowego Uniwersytetu Yale w USA. Odwiedziła Zimbabwe i... zaczęły się problemy, jakich nie była w stanie przewidzieć w najczarniejszych snach. Przodkowie postanowili powołać ją do zostania sangomą. Oczywiście Klara, osoba myśląca racjonalnie, nie miała pojęcia, co się z nią dzieje. Widzenie duchów zmarłych, słyszenie ich głosów w głowie, wizje za dnia i koszmarne sny w nocy to nie jest coś, o czym uczymy się w szkole, nie piszą też o tym polskie gazety. Klara wróciła do Yale, była tak słaba, że ledwie skończyła studia.

Miała trochę szczęścia - spotkała indiańskiego szamana, który zabrał ją do Arizony i wyjaśnił, że to, co przechodzi, to choroba szamańska i jedynym lekarstwem jest nauka i inicjacja. Klara zaczęła się uczyć świętych pieśni, starych opowieści, ziołolecznictwa i medytacji. Powoli odzyskiwała siły, ale stale śniła o Zimbabwe i słyszała głosy nakazujące jej powrót do tego kraju. Do reżimu Mugabe, do pustych półek sklepowych, do zdesperowanych ludzi pozbawionych nadziei. W końcu jej opiekun uznał, że jego rola się skończyła i dalsze nauki Klara musi pobierać w Zimbabwe. Poleciała więc do Harare, stolicy zrujnowanego kraju. Nie znała żadnej sangomy i nie wiedziała, co robić. Przodkowie jednak wiedzieli, skierowali do niej sangomę ludu Shona.

Lwy
Cykl życia. Zwierzęta nie krzywdzą niepotrzebnie. No, może pawianom się to zdarza, pozostałym nie. Lwice upolowały bawolicę. Umierała pół godziny, bo zwierzęta były młode i niedoświadczone, więc nie wiedziały, że powinny najpierw przegryźć gardło. Ale i tak starały się zmniejszyć jej cierpienie. Lwica po lewej objęła pyskiem nos i głowę ofiary, starając się ją udusić, by nie cierpiała. Gdy zwierzęta się posiliły, nadeszły hieny i likaony, a potem nadleciały sępy. Po tygodniu w tym miejscu będą bieleć objedzone kości.

Klara jest już po pierwszej inicjacji, została przyjęta na naukę. Poznałyśmy się przez internet dzięki jej cioci i teraz jestem jedyną Polką, która rozumie, przez co Klara przechodzi, choć sama na szczęście nie doświadczyłam tego co ona. Wszystko, co Klara do tej pory wiedziała o świecie, musi ulec zmianie, jej ego musi zostać zniszczone, ciało, dusza i umysł przemienione, przebudowane od wewnątrz, by z krainy profanum przeszła na stronę sacrum i mogła służyć ludziom. Klara jeszcze nie wie, dlaczego to akurat ją wybrano, wie tylko, że gdy za kilka lat zostanie samodzielną sangomą, ma wrócić do Polski i szerzyć wiedzę o szamanizmie i Afryce oraz uczyć tolerancji. To nas łączy, mnie też sangomy powiedziały, że życie dostałam po to, by zbliżać różne kultury i otwierać ludzi na świat. Mnie jest o wiele łatwiej - Klara musi stracić siebie i stworzyć zupełnie nową osobę. Modlę się za nią każdego dnia. Mam nadzieję, że przodkowie jej nie opuszczą i będą dodawać sił. Afryka jest teraz jej domem, sangomy rodziną, Zimbabwańczycy jedynym źródłem pomocy.

Quote icon
Indaba! Podzielmy się historiami, tymi ważnymi, które zmieniły coś w naszym życiu. Bliski mi człowiek miał wypadek. Niefortunny skok na główkę i... pogotowie zostawiło go na brzegu, bo i tak umrze, a to popsułoby im statystki.

Nie ma słów na opisanie brutalności tego lekarza z pogotowia ratunkowego. Szczęście w nieszczęściu polegało na tym, że rodzina szybko sprowadziła pomoc z innego szpitala, a następnie przewiozła rannego do Londynu. I dopiero tam zajęto się ratowaniem zagrożonego życia. Po trzech dniach dyrektor wezwał zrozpaczoną matkę do siebie i spytał, czy wjechała na teren Wielkiej Brytanii legalnie (był to czas wiz), bo jak nie, to on jej pomoże ten pobyt zalegalizować.

Od czego zależy nasza chęć pomocy? Do kogo wyciągamy przyjazną dłoń? Czy to musi być osoba, którą znamy i lubimy? Czy ktoś podobny do nas? Czy nasze kryteria wyboru są świadome, czy też kierują nami głęboko zakorzenione stereotypy i strach? A może jest to kalkulacja: opłaci się czy nie? Każdy z nas jest inny, ale są pewne cechy narodowe, rasowe, kulturowe, które determinują nasze decyzje. Czy religia ma wpływ na naszą chęć pomocy? Nie sądzę. Gdyby tak było, wszyscy chrześcijanie mieliby czyste serca i wyciągali pomocną dłoń do Afrykanów i Syryjczyków. Bogactwo? Chyba też nie. Bill Gates zapisał niemal cały majątek na cele charytatywne, ale Donald Trump już nie.

Quote icon
Indaba! Gdy przyjechałam do Botswany, znałam tam tylko jedną osobę. Rishi opowiedział o mnie wszystkim swoim znajomym, dzięki czemu czekała na mnie grupa ludzi chętnych do asystowania mi w badaniach.

Nasima zabrała mnie do meczetu. Mułła i tak by mnie przyjął, bo to człowiek miły z natury, ale ona chciała mi pomóc. Julia, dawna nauczycielka Rishiego, natychmiast zaprosiła mnie na kawę i przedstawiła swojej przyjaciółce Christy, która o religiach w Botswanie wie wszystko. Claire zabrała mnie do swojej świątyni buddyjskiej i wpoiła we mnie tyle mądrości, ile tylko się dało przez trzy tygodnie.

Świątynia Sikhów
W świątyni sikhijskiej trafiłam na lekcję. Dzieci z pobliskiej szkoły zgromadziły się tu, by poznać religię swoich kolegów. Kapłan ze świątyni hinduskiej powiedział mi, że lubi tu przychodzić, bo w atmosferze tej świątyni dobrze mu się medytuje. Między sikhizmem a hinduizmem jest taka sama zależność, jak między chrześcijaństwem a islamem - wspólne korzenie, z których wyrosły dwie różne religie. Gdy papież Franciszek powiedział, że chrześcijanie powinni czasem wejść do meczetu i pomodlić się do Allaha, został za to ostro skrytykowany. Dlaczego? Skoro Bóg jest jeden, to nie ma znaczenia, jakie nadamy mu imię. Pewnej niedzieli modliłam się z penetekostalnymi chrześcijanami, sikhami i hindusami. Wieczorem pobłogosławił mnie mułła w meczecie. Jednego dnia cztery religie przyjęły mnie z otwartymi ramionami i nikt nie próbował nawracać. Czy taka sytuacja kiedykolwiek zaistnieje w Polsce?

Na uniwersytecie zapukałam do drzwi z napisem Wydział Teologii i Religioznawstwa. Powiedziałam, po co tu przyjechałam, i natychmiast udzielono mi pomocy. Dostałam od ręki zgodę na skorzystanie z księgozbioru złożonego z unikatów, czyli książek, do których nie dopuszcza się studentów pierwszych roczników, bo są zbyt cenne. Trzeba udowodnić, że ma się dość mądrości, by z nich skorzystać. A ja dostałam książki w ciągu 15 minut! Profesorowie wiedzieli, że poza Botswaną nie mam szans ich przeczytać. Pomogli, bo chcieli. Od czego zależy ta chęć?

Quote icon
Indaba! Wprowadziłam do botswańskiej angielszczyzny określenie "biały kruk". Tak się spodobało, że wszyscy wokół mnie zaczęli go używać.

Porównania i metafory związane ze światem zwierząt mają tu ogromne znaczenie. Gdy żyje się w kraju, gdzie każdego dnia może zabraknąć wody albo wielki pożar pochłonie otaczający nas busz czy sawannę, obserwowanie zachowań zwierząt jest mądrym obyczajem. Zwierzęta też obserwują się nawzajem. Gazele, zwłaszcza te mniejsze, obserwują ptaki, bo dzięki nim łatwiej trafiają do wody. Hieny i likaony przyglądają się sępom, te zaś obserwują wielkie drapieżne koty, które z kolei obserwując gazele i bawoły, czekają, aż jedno zwierzę się odłączy i stanie się łatwym łupem. Wtedy ruszają na polowanie.

Łańcuch pokarmowy: od ptaka na niebie, który prowadzi do wodopoju, przez nieostrożną gazelę po zjadające resztki hieny. Ludzie też przyglądają się ptakom. Całe Gaborone, stolica Botswany, jest otoczone wysuszonym buszem. Jeśli jakiś krzak miał zimozielone liście, to dawno zostały zjedzone przez zebry i antylopy. Nie padało od czterech miesięcy, nieba nie przykrywa najmniejsza chmurka. Wystarczy jeden odprysk szkła, na którym skupi się światło słońca, i całe miasto spłonie. Ale zanim człowiek zobaczy strużkę dymu, ptaki wyczują go pierwsze i zaalarmują ludzi. Obserwacja przyrody ratuje życie. Przyjazna obserwacja innych ludzi ratuje przed rasizmem, nietolerancją i złem.

Quote icon
Indaba! Przedzierając się przez annały biblioteki Uniwersytetu Botswańskiego, odkryłam książkę profesora J.N. Amanze pt. "Botswana Handbook of Churches", a w niej listę wyznań w Botswanie.

Amanze doliczył się... ponad trzystu! W kraju, w którym żyje około 2,4 mln ludzi, jest ponad 300 wyznań (ponad 250 w ramach samego chrześcijaństwa), co daje około 8 tys. wiernych na jeden kult. Dla porównania w Polsce liczącej 38 mln ludzi jest ich trzy razy mniej i niektóre mają najwyżej stu wiernych. Odnoszę wrażenie, że w Afryce wystarczy odnaleźć drogę do Boga i podzielić się swoim doświadczeniem z innymi, a już powstaje religia. W buszu, gdzie znalazłam się podczas prowadzonych przeze mnie badań wraz z grupą turystów, spotkałam przedstawiciela Kościoła pentekostalnego, który twierdził, że jest prorokiem. Jakimś cudem odgadł rok urodzenia każdego członka naszej grupy. Botswańczycy, którzy byli z nami, nie należeli do jego Kościoła, ale sam fakt, że facet podawał się za proroka, sprawiał, że traktowali go inaczej, z większym szacunkiem. Niewiele się namyślając, opowiedziałam mu o moim projekcie szerzącym tolerancję. W pierwszej chwili nie był zachwycony, że oprócz chrześcijaństwa pasjonuje mnie islam, hinduizm i sangomy, ale wzniósł oczy do nieba i po chwili oznajmił, że Bóg przesłał mu polecenie, by mi pomógł. No więc zarzuciłam go pytaniami i uznałam, że naprawdę uwielbiam Kościoły pentekostalne. Zwłaszcza te afrykańskie, które są przesiąknięte lokalną wiarą w obecność przodków.

Bawół
Bawoły, ptaki, krokodyle. Mimo że te ostatnie są drapieżnikami, też dzielą się wodą i pożywieniem. Krokodyle nie atakują niepotrzebnie. Wystarczy, że najedzą się raz w tygodniu, resztę czasu spędzają na trawieniu i odpoczywają, a wtedy inne zwierzęta czują się bezpieczne.

Happy clappers - tak nazywają ich tutaj z przymrużeniem oka, bo wyznawcy są szczęśliwi, gdy klaszczą w dłonie i śpiewają Bogu pieśni. Pentekostalizm wbrew temu, co podaje Wikipedia, to nie tylko zielonoświątkowcy. To cały wszechświat Kościołów opartych na poczuciu bezpośredniego kontaktu z Bogiem, zwłaszcza z Duchem Świętym. Pentekostaliści odwołują się do Biblii, a nie do dopisanych do niej dogmatów czy kodeksów. Msze pełne są uniesienia, spontanicznie intonowanych pieśni i szczęścia płynącego z darów Ducha Świętego. Znajomy Botswańczyk zabrał mnie na mszę do swojego kościoła - byłam tam jedyną białą. Jego rodzina przyjęła mnie serdecznie, kongregacja też. Wszyscy do mnie podchodzili, brali za rękę, zachęcali do śpiewu, choć oczywiście nie znałam żadnej pieśni, zwłaszcza w setswana (chyba w końcu muszę się nauczyć tego języka). Uznali, że skoro przyszłam do ich kościoła, to widocznie potrzebuję ich pomocy i ofiarowali mi swoje modlitwy. Czy ktoś w polskim kościele wziąłby Afrykanina za rękę i zapytał, o co się dla niego pomodlić? Czy trzeba się urodzić w Afryce, kraju kilkunastu kultur i nieprzebranej liczby religii, by być zdolnym do takiej formy pomocy?

Quote icon
Indaba! Tyle jest w nas miłości, ile postanawiamy jej w sobie mieć. Oczywiście większość ludzi nie zdaje sobie z tego sprawy, nie wie, że szczęście jest kwestą wyboru, podobnie jak tolerancja i chęć niesienia pomocy

Ludzie ci mają zakodowane głęboko w mózgu wzorce kulturowe wyniesione z domu i nawet jeśli postawa rodziców ich denerwowała, popełniają te same błędy co oni. Badania psychologiczne dostarczają setek dowodów. Na szczęście są też ludzie - i głęboko wierzę, że będzie ich coraz więcej - którzy sami kierują swoim życiem. Świadomie podejmują decyzję o odrzuceniu nietolerancji i otwierają się na inne kultury. Świadomie chcą pomóc Jamesowi nie tylko dlatego, że robi coś dobrego w Afryce, ale też dlatego, że jest człowiekiem i jako taki po prostu zasługuje na pomoc. Świadomie dają Klarze wizę na czas nieokreślony, by mogła zostać sangomą. Świadomie odrzucają chęć nawracania na islam i podają mi pomocną dłoń, gdy zbieram materiały do pracy naukowej. Wierzę, że ta świadomość rośnie na całym świecie i niesie nadzieję na życie w pokoju.

Artykuł powstał dzięki stypendium Narodowego Centrum Nauki, nr projektu: 2017/25/N/HS1/02500.
Fot. Agnieszka Podolecka

 

O Autorce

Dr Agnieszka Podolecka urodziła się w Sri Lance i od najmłodszych lat interesowała się innymi kulturami. Jest orientalistką i afrykanistką. Pracę doktorską napisała na temat szamanizmu południowoafrykańskiego i jego oddziaływania na New Age. Prowadzi badania w RPA, Lesotho. Namibii, Botswanie, Zambii i Zimbabwe. Jest autorką artykułów naukowych i dwóch powieści: "Za głosem sangomy" i "Żar Sahelu".
Autor publikacji:
Dr Agnieszka Podolecka

Dr Agnieszka Podolecka urodziła się w Sri Lance i od najmłodszych lat interesowała się innymi kulturami. Jest orientalistką i afrykanistką. Pracę doktorską napisała na temat szamanizmu południowoafrykańskiego i jego oddziaływania na New Age. Prowadzi badania w RPA, Lesotho. Namibii, Botswanie, Zambii i Zimbabwe. Jest autorką artykułów naukowych i dwóch powieści: "Za głosem sangomy" i "Żar Sahelu"

Zobacz więcej artykułów tego eksperta
ARTYKUŁ UKAZAŁ SIĘ W
Holistic Health 1/2019
Holistic Health
Kup teraz
Wczytaj więcej
Nasze magazyny