Wybaczanie, szamani i efekt placebo

Czasami ludzie pytają mnie, czy szamańskie leczenie nie jest zwykłym efektem placebo. Wtedy odpowiadam im z uśmiechem: "Może najlepszym lekarstwem jest placebo, w które się wierzy?"

13 luty 2019
Artykuł na: 23-28 minut
Zdrowe zakupy

Myślę, że każdy z nas sam wybiera swoją prawdę, często nieświadomie. Także ci, którzy udają się po poradę do szamanów. Mogą wybrać wiarę w słowa, które usłyszą, mogą je też zignorować. Ci, którzy wierzą, podążają za głosem szamana czy szamanki, wypełniają polecenia i bardzo często uzyskują pożądany efekt. Dlaczego? Dlatego że szamani są osobami najlepiej zorientowanymi w sprawach społeczności, wiedzą, które rodziny są w konflikcie i trzeba je pogodzić, które małżeństwa rokują najlepiej, a którym należy pomóc, kto jest dobrym człowiekiem i zasługuje na wsparcie, a kogo należy unikać. Tak można wytłumaczyć sensowność ich rad w kwestiach codziennego życia. Ale jak wyjaśnić kwestie medyczne?

Niektóre całkiem prosto. Jeśli ugryzie nas stworzenie typowe dla danego terenu, szaman jako specjalista od ziół będzie wiedział, jak przyrządzić antidotum, jeżeli takie istnieje. Co z innymi chorobami? Naukowcy nie zaprzeczają, że wiele chorób ma podłoże psychofizyczne, szamani uważają, że każda choroba ma źródło w chorej psychice lub duszy. Jeżeli uleczymy duchowy powód choroby, ciało samo się uzdrowi. Pisałam już o tym, ale powtórzę: jesteśmy jednym naczyniem, nasze ciało jest - a przynajmniej powinno być - najlepszym przyjacielem naszej duszy, a dobre myśli najlepszym pokarmem. Jeżeli mamy negatywny stosunek do świata, nie lubimy samych siebie i życia, to nie powinniśmy oczekiwać, że będziemy nagle zdrowi i szczęśliwi. Nic nie dzieje się samo.

Prosty przykład: Margaret uważała, że jest gruba i brzydka (w rzeczywistości wcale taka nie była) i każdy dzień witała stwierdzeniem, że nie ma się w co ubrać, bo nic nie zasłoni jej brzucha i pupy. Nienawidziła swojego ciała i była głęboko przekonana, że żaden porządny mężczyzna jej nie pokocha. Oczywiście tak się działo, przyciągała do siebie samych popaprańców, ciągle chorowała i źle się czuła. Jednego dnia opowiedziałam jej o sangomach, czyli południowoafrykańskich szamankach, i nagle uwierzyła, że to jej ostatnia deska ratunku. Zabawne, musiałam przyjechać z Polski, by Afrykanerce z RPA opowiedzieć o sangomach! Poszłyśmy razem do sangomy i Margaret usłyszała, że ma przestać jeść słodycze, zacząć ćwiczyć i codziennie dziękować przodkom za całe dobro, jakie ją w życiu spotkało.

Oczywiście oznaczało to, że musi przestać się gniewać na niektórych przodków, wybaczyć im, a także przypomnieć sobie dobre chwile w swoim życiu. Poza tym sangoma powiedziała jej, że Bóg ją wybrał do życia na ziemi i czynienia dobra. Margaret zdecydowała, że z Bogiem nie należy zadzierać i zaczęła się udzielać społecznie. W RPA łatwo znaleźć cel godny uwagi, jak zresztą wszędzie. Co się stało? Uwierzyła, że jej życie ma sens, że ciało jest darem od Boga, więc należy o nie dbać, i powoli budowała pewność siebie. Przestała się umawiać z byle kim i po roku zakochała się w odpowiednim mężczyźnie. Czy potrzebna była do tego wizyta u sangomy? Oczywiście że nie! Takie rady można przeczytać w pierwszym lepszym poradniku psychologicznym! Ale ona potrzebowała wsparcia kogoś, kogo uznała za mądrzejszego od siebie. Wszelkie choroby Margaret były spowodowane jej fatalną dietą i negatywnymi myślami, w tym pretensjami do nieżyjących rodziców. Często kluczem do zdrowia jesteśmy my sami.

Dużym wyzwaniem są poważniejsze choroby: nowotwory, zaburzenia hormonalne, osteoporoza, zerwane więzadła i ścięgna, niepełnosprawność

Czy wtedy mogą pomóc szamani lub efekt placebo? Okazuje się, że często tak! Jeremy Howick, epidemiolog i filozof medycyny, od lat bada efekt placebo i pyta: skoro nasz organizm wytwarza prawie sto milionów nowych komórek na minutę, to dlaczego nie miałby się sam leczyć? I daje odpowiedź: ponieważ jesteśmy uzależnieni od leków i wierzymy reklamom firm farmaceutycznych oraz lekarzom, którzy każą nam je łykać. Badania kliniczne i statystyczne Howicka jasno pokazują, że fizjoterapia jest zazwyczaj równie skuteczna, jak operacja uszkodzonych więzadeł. Jeśli pacjent będzie uczciwie ćwiczyć, zdrowo się odżywiać i wierzyć w sukces terapii, a do tego fizjoterapeuta okaże mu empatię i wsparcie, w organizmie uruchomią się systemy autonaprawcze1.

Wiara czyni cuda, dosłownie. Widać to choćby na przykładzie osób chorych na raka, głęboko wierzących w skuteczność nowego leku, który jest na nich testowany. Zdrowieją często nawet wtedy, gdy zamiast lekarstwa dostają w eksperymencie placebo. Czy to oznacza, że zawsze możemy się leczyć sami? Oczywiście, że nie. Czy stosować wyłącznie medycynę alternatywną? Też nie! W końcu to biznes jak każdy inny! To, co Howick nam proponuje, to zdrowy rozsądek, poznanie swojego organizmu i mądre szukanie informacji na temat konwencjonalnego i alternatywnego leczenia. Jest wiele książek i stron internetowych poświęconych zdrowiu, jest też nasz "Holistic Health". I tu wróciłabym do szamanów. Czy jestem przekonana, że potrafią leczyć? Tak, choć oczywiście nie każdemu z nich udzielam kredytu zaufania, na świecie istnieje wielu oszustów. Jestem przeświadczona o tym, że klucz do zdrowia to holistyczne podejście do życia. Przekonałam się o tym wielokrotnie na własnej skórze.

Zululand - przepiękna kraina na wschodzie RPA. Osada szamańska na wysokości ponad 1000 metrów n.p.m. Wokół busz, czasami wioseczki na zboczach gór, takie tradycyjne, afrykańskie, bez prądu. Gdy nadchodzi noc, jedynego światła dostarczają księżyc i gwiazdy. Droga Mleczna na wyciągnięcie ręki, niemal dosłownie. Leżę na plecach koło ogniska i patrzę na nieboskłon, a tam autostrada z gwiazd. Naprawdę nie da się tego widoku inaczej określić. Niebo na półkuli południowej wygląda inaczej, jest na nim mniej gwiazd, zamiast Wielkiej Niedźwiedzicy - Krzyż Południa, a właściwie latawiec, bo brakuje mu środkowej gwiazdy, by wyglądał jak krzyż. Wokół jest więcej takich latawców. I pośrodku tych porozrzucanych światełek wielka Droga Mleczna skrząca się wszystkimi odmianami srebra, złota i bieli. Autostrada do szczęścia.

Wyciągam rękę i tak bardzo chcę, by mnie zabrała, bym nie musiała wracać do domu, bym nie musiała zostawać na Ziemi... To jeden z najgorszych momentów w moim życiu, sam początek rozwodu, i już wiem, że to będzie piekło, które potrwa latami, choć jeszcze nie wiem, że będą to prawie cztery lata. Nie mogę polecieć do gwiazd, mam w Polsce córki. Ale mogę posłuchać opowieści sangom i wyciągnąć z nich wnioski. Zatapiam się więc w cudzie natury nad moją głową i w opowieściach o czasach mitycznych oraz całkiem współczesnych, o wielkich bohaterach i tych jeszcze większych, którzy są zwykłymi ludźmi żyjącymi niedaleko, dającymi sobie radę z problemami znacznie większymi od moich... To były czasy ciągłych chorób. Już nawet nie umiem ich wymienić, ale i ja, i moje córki praktycznie nie wychodziłyśmy od lekarzy. "Moje" sangomy z Zululandu, a potem wiele innych, miały dla mnie prostą - zdawałoby się - radę: porzuć gniew i kochaj siebie i innych.

Ale jak porzucić gniew i kochać siebie, gdy otrzymuje się tyle ciosów, a problemy zdają się nie mieć końca? To zadziwiające, ale dzisiaj znam odpowiedź na to pytanie. Też wydaje się prosta: trzeba chcieć

Nie, to nie jest głupi żart. Nie jest to również cytat z podręcznika psychologii ani z książek Beaty Pawlikowskiej, którą bardzo szanuję. Nie jest to nawet cytat z wypowiedzi sangom, choć oczywiście wszyscy wymienieni dokładnie tak mówili. To efekt kilkuletniej drogi od bycia ofiarą do stania się osobą, która chce wziąć całą odpowiedzialność za siebie w swoje ręce. Najpierw musiałam uwierzyć, że potrafię, potem, że chcę. Nikt nam nie odbiera wolności, przynajmniej nie w naszym wciąż demokratycznym kraju. Sami ją oddajemy, choć oczywiście czynimy to nieświadomie. Pozwalamy innym decydować o sobie, oddajemy im władzę nad sobą, ufając, że uczynią nas szczęśliwymi. Myślę, że to brzmi znajomo: jak wyjdę za mąż... jak dostanę pracę... jak on się wyprowadzi... jak rodzice mnie zrozumieją... jak będę mieć więcej pieniędzy... to będę szczęśliwa. Tyle warunków, byśmy mogli być szczęśliwi! Oddajemy władzę nad sobą nie tylko ludziom, ale też organizacjom, rządom i przypadkowi. To wtedy próbowały mi wytłumaczyć sangomy - jeśli wezmę całkowitą odpowiedzialność za swoje myśli, wybaczę i poproszę przodków o siłę, będę szczęśliwa. Wersja dla ateistów: jeśli będziesz czerpać siłę z dziedzictwa swojej rodziny...

Inna noc. Pustynia Kalahari. To zadziwiające, że musiałam pojechać na koniec świata, by odnaleźć siebie. W rzeczywistości wcale nie jest to konieczne. Koniec świata i zarazem początek nowego życia może być dokładnie na tej kanapie, na której siedzisz, czytając moje słowa. Kuruman. Małe, brzydkie (jak większość w Afryce) miasteczko, ale w tym miasteczku jest cud. Tak, prawdziwy cud! Na obrzeżu Kalahari, gorącej patelni pełnej szorstkiego piachu, bije źródło, które każdego dnia obdarowuje nas 20 mln litrów krystalicznie czystej wody. Otacza mnie tak soczysta zieleń, że odnoszę wrażenie, iż z każdego liścia mogłabym wycisnąć litr soku. Zanurzam złożone dłonie w źródlanej wodzie i polewam głowę. Sangomy zawsze mówią, że wodę najłatwiej poprosić o pomoc, by nas oczyściła i pomogła nam uzyskać jasność widzenia. Wokół mnie bawią się dzieci. Wystarczy, że zobaczyły dorosłego polewającego się wodą, by same też natychmiast to robiły. Dzieci mają niebywały instynkt! Wiedzą, co dla nich dobre. Wylewają na siebie garści wody i śmieją się radośnie. Są całe mokre od orzeźwiającej wody, na pustyni! Czyż to nie wspaniałe?

Fot. Agnieszka Podolecka

Dołączam do nich i śmiejemy się razem do utraty tchu. A potem, nie przejmując się, że jestem mokra, wyruszam na spotkanie z Vusamazulu Credo Mutwą, kontrowersyjnym sangomą, który twierdzi, że spotkał UFO, i który jest bohaterem mojej pracy doktorskiej. Spotkało go w życiu wiele zła: był więziony przez władze RPA w okresie apartheidu, podczas rozruchów zabito jego narzeczoną, a on - zamiast przysięgać zemstę - przyrzekł, że uczyni wszystko, by pojednać czarnych i białych mieszkańców RPA. Za to znienawidziło go wielu współbraci, ale Credo umiał wybaczyć. Powiedział mi, że zawsze wiedział, iż tylko odpuszczenie win samemu sobie i innym jest drogą do wolności. Biblia mówi to samo: kochaj bliźniego swego jak siebie samego2. To oznacza, że najpierw trzeba pokochać siebie, wybaczyć sobie i zaakceptować siebie, by być zdolnym do obdarzania miłością innych. Mutwa napisał kilka książek i gdy upadł apartheid, to one stały się źródłem wiedzy o kulturach południowo-afrykańskich dla białych. Nie są wiarygodne, Mutwa jest przede wszystkim artystą, nie historykiem, ale napisane pięknym językiem oddają ducha Afryki. I przekazują piękną myśl o wybaczeniu i miłości bliźniego.

Kilka lat później. Midlands Meander, na wschód od Johannesburga. Piękne pagórki, wśród których powstały kolonie artystyczne i ekologiczne. Można tu kupić mleko prosto od kozy czy krowy i wypić je w ręcznie robionym kubku z fantazyjną dekoracją. Za dwie godziny spotykam się z białym sangomą, do którego ludzie przyjeżdżają z całego świata. Spełniło się kolejne z moich marzeń. Dostałam stypendium, które umożliwiło mi ten wyjazd. Ludzie ubiegają się o nie latami i często nie dostają. Mnie udało się po trzech latach i wiem, dlaczego teraz. Przeszłam bardzo długą drogę, uwierzyłam, że jestem godna miłości, wybaczenia i wszystkiego, co najlepsze, i wiem, że dzięki zdolnościom pisarskim mogę uczynić świat, a przynajmniej Polskę, trochę lepszym miejscem: podzielę się przeżyciami z podróży i zdobytą wiedzą, co - mam nadzieję - przyczyni się do wzrostu tolerancji wobec innych kultur. Za ten punkt w podaniu o grant dostałam maksimum punktów.

Patrzę na pagórki, piję domową lemoniadę, podziwiam rzeźby lokalnych artystów i czekam na wegetariański posiłek. Tu, wśród tych zielonych pagórków, aresztowano Nelsona Mandelę, człowieka, który mimo że spędził połowę życia w apartheidowym więzieniu, pracując w kamieniołomie na małej wyspie Robben, gdzie nie ma drzew i cienia, nie dopuścił do rzezi białych i zaprosił ich do wspólnych rządów. To jest dopiero moc wybaczenia! Jestem poruszona, miejsce, w którym go pojmano, jest idyllicznie piękne, spokojne, żyzne. Zaprasza do wypoczynku i kontemplacji. Dziś jest tu niewielkie muzeum i bardzo oryginalny pomnik. Przyjeżdżają ludzie z całego świata, przybywają też sangomy, bo czują, że to miejsce mocy. Być jak Nelson Mandela - ilu z nas to potrafi? Ile osób ma prawdziwą wolę wybaczenia wszystkiego i bezwarunkowo?

Dostaję pyszny posiłek i konstatuję, że Mandela nie jadł takiego przez kilkadziesiąt lat. Skoro on umiał wybaczyć, za siebie i za innych, to kim jesteśmy my, by tego nie zrobić? Dwie godziny później siedzę w makhozini, chacie dla przodków, w której szamani odprawiają rytuały i leczą pacjentów. Przede mną biały sangoma, który podróżował po świecie, studiował hinduizm i buddyzm oraz uczył się u szamana peruwiańskiego, zanim znalazł zuluskiego nauczyciela sangomę we własnym kraju. W jego makhozini znajdują się symbole kilku religii i artefakty szamańskie z Ameryki Południowej - kwintesencja mojego sposobu myślenia i grantu, który ma na celu pokazanie przenikania się rozmaitych kultur na południu Afryki i de facto na świecie. Uosobienie tolerancji.

W Afryce nie należy przebywać poza domem po zmroku, ale tym razem to robię. Gdy docieram do Pietermaritzburga, jest już ciemno, a ja muszę jeszcze wjechać na polną drogę, by dotrzeć do farmy, gdzie spędzę następnych kilka dni. Awaria prądu - klasyka w Afryce. Cytując Terry'ego Pratchetta: "ciemno, jak we wnętrznościach kota". Nawigacja oznajmia, że dotarłam na miejsce, tyle że... tam nie ma żadnego miejsca! Dzwonię do gospodarzy i na szczęście okazuje się, że za długim płotem, który widzę, jest farma, i że w ciągu dziesięciu minut ktoś do mnie dojedzie. Oczywiście wszyscy myślą, że postradałam zmysły, i być może tak jest, ale gdzieś w głębi duszy czuję, że opiekują się mną przodkowie, mój Anioł Stróż i Bóg. Nie boję się. Sangomy obiecały mi, że w Afryce zawsze będę bezpieczna, bo jestem potrzebna do tego, by nie-Afrykanie zrozumieli specyfikę południowej części tego wielkiego kontynentu. Już następnego dnia okazuje się, że nie tylko obcokrajowcy potrzebują zrozumienia, ale rdzenni Afrykanie też.

Pierwszy raz na farmie pojawiła się samotnie podróżująca biała kobieta, która w dodatku zajmuje się sangomami i religiami. Chcą mnie poznać goście i paru pracowników. Siadamy na tarasie z widokiem na tamę, pagórki, las, słuchamy krzyków małp, cykania świerszczy, odległego zawodzenia likaonów. Pięknie jak w bajce. Ale... ta bajka ma nieoczekiwany zwrot akcji. Wystarczą dwa piwa i zaczyna się rasistowskie przekonywanie mnie, że czarni są głupi, leniwi i groźni, a sangomy to oszuści. Co zabawniejsze - albo raczej tragiczniejsze - przy stole siedzi też 30-letni Zulus, który odcina się od kultury swych przodków. Nie chce nawet mówić po zulusku, choć to bardzo piękny język. Matrix? Trochę tak. Bo jak mam przekonać Zulusa, że jego kultura jest wartościowa? Toż to czysty absurd! Ale postanawiam się nie poddawać.

Grzecznie oznajmiam, że szanuję ich poglądy i nawet rozumiem, skąd się biorą. Niemniej pytam, czy ktoś z nich miał do czynienia z sangomami. Jeden Afrykaner i jeden Zulus (więcej Zulusów przy stole nie było). Pytam, czy w czymś im pomogły i jak w ogóle do nich trafili. Afrykaner dla żartu chciał się przekonać, co mu sangoma powie. Zulus, bo matka zaprowadziła go, gdy miał 18 lat. Afrykaner dowiedział się, że jest chory i usłyszał, że ma zmienić dietę i styl życia oraz pić określone zioła. Poszedł do białego lekarza i po serii badań okazało się, że diagnoza sangomy była słuszna. Jak to wyjaśnił? Przypadek. Jednej się udało, ale reszta to oszuści. A dla mnie twardy orzech do zgryzienia. Zulus też zrzucił trafność spostrzeżeń sangomy na przypadek. I jak tu z nimi rozmawiać? Mogłam sobie odpuścić, ale przypomina mi się Mandela i postanawiam spokojnie i bez emocji rozmawiać dalej. Nie wiem, jak to się stało, jakie nadzwyczajne siły podsuwały mi odpowiednie pytania, a może to było moje własne doświadczenie, ale na koniec rozmowy właścicielka farmy poprosiła mnie o kontakt do białego sangomy, u którego byłam wcześniej. Zulus nie powiedział nic.

Nie jestem naiwna, rasizmu nie zamienimy w tolerancję w jeden wieczór, ale skoro udało mi się kogoś przekonać do poznania sangomy, uznałam to wydarzenie za krok w dobrym kierunku

Durban. Luty w Durbanie to jak podróż do piekieł. W całym kraju kończy się lato, a tu jest największy żar. Wszyscy modlą się o deszcz, bo parny upał jest nie do zniesienia. Nawet rybom nie chce się pływać w przegrzanym oceanie, dryfują bez ruchu unoszone prądem wody. W 1893 r. przybył tu Mohandas Gandhi (Mahatma Gandhi). Kolejny specjalista od wybaczania! Nie, nie planowałam podróży pod tym kątem! Szamani twierdzą, że nie ma przypadków, że każde spotkanie, wydarzenie, podróż, mają swój głęboki sens, a ponieważ podróżowałam wśród szamanów od miesiąca, byłam już wyczulona na "nieprzypadkowe przypadki".

Gandhi przyjechał do RPA jako nieśmiały osiemnastolatek, wyjechał jako bojownik o wolność i człowiek, który stał się ojcem wolnych Indii. Cóż takiego spowodowało tę transformację i pomogło mu stać się bohaterem? Odpowiedź brzmi: rasizm. Gdy reprezentował klienta w sądzie, kazano mu zdjąć turban. Gdy wsiadł do pierwszej klasy w pociągu, wyrzucono go i kazano podróżować trzecią klasą, bo ta była przeznaczona dla kolorowych. Woźnica dyliżansu zażądał, by siedział na podnóżku, bo biali pasażerowi nie chcieli Hindusa w środku. Przyjechał jako wykształcony człowiek, prawnik po studiach w Anglii, a stał się niewolnikiem rasistowskiego systemu. Zbuntował się, ale... Wybaczył i całe życie poświęcił czynnemu propagowaniu idei miłości, pokoju i wzajemnego współistnienia religii i kultur. Skoro Gandhi mógł wybaczyć, to kimże ja jestem, by trzymać w sercu urazę?

Minęło jeszcze trochę czasu, ale w końcu się udało. Posłuchałam sangom i peruwiańskiego szamana, od którego uczyłam się medytacji, wymiany energii z Matką Naturą i holistycznego życia, oddałam złość i poczucie krzywdy przeszłości, bo do niej należą. Moje życie nabrało nowych barw. Stałam się zdrowa i wiem, że cokolwiek się stanie, podniosę się jak Feniks z popiołów i poszybuję w przestworza szczęścia. Zdarza mi się zachorować, zwłaszcza gdy dopuszczę do siebie zbyt dużo stresu lub pracuję bez przerwy. Wtedy przypominam sobie słowa sangom i doktora Howicka, że choroba ciała jest wynikiem zaburzonej równowagi. Nasz organizm choruje, gdy dopomina się odpoczynku, zadbania o niego, powiedzenia mu miłych słów, nakarmienia zdrowym jedzeniem i zdystansowania się do problemów, na których rozwiązanie nie mamy większego wpływu. Bez względu na to, czy odpoczynek i odpuszczenie sobie i innym jest efektem placebo, czy nie, wierzę, że wybaczenie oraz opiekowanie się swoim ciałem, duchem i umysłem są kluczem do zdrowia i poczucia szczęścia.

Agnieszka Podolecka

Podróż do RPA i badania wśród sangom były możliwe dzięki stypendium Narodowego Centrum Nauki, nr projektu: 2017/25/N/HS1/02500.

Bibliografia

  1. Howick Jeremy, Doktor Ty. O wewnętrznej sile organizmu i zdolności do samouzdrawiania, Wydawnictwo Otwarte 2018
  2. Rz 13, 8-10 http://www.katechizm.opoka.org.pl/rkkkIII-2-2.htm
Wczytaj więcej
Nasze magazyny