Robot do nauki chodzenia

Wygląda dość niezwykle i trochę groźnie: stalowa rama, coś w rodzaju pedałów, opaski, mnóstwo kabli i ekran sterowniczy. To nowoczesny robot, którego zadaniem jest uczenie chodu dzieci z dysfunkcjami nóg.

04 luty 2016
Artykuł na: 9-16 minut
Zdrowe zakupy

Robota skonstruował Grzegorz Piątek, absolwent Wydziału Inżynierii Mechanicznej i Robotyki Akademii Górniczo-Hutniczej, bo chciał pomóc dzieciom kolegi z pracy. Bliźniacy urodzili się z porażeniem mózgowym, a ich ojciec w e-mailu rozsyłanym do znajomych prosił o przekazanie 1% podatku na rehabilitację synów. Grzegorz chciał dać im więcej: postanowił skonstruować robota, który nauczy dzieci chodzić.

Ta decyzja przyszła mu z łatwością. Od dziecka konstruował, montował, sklejał, wykorzystując części różnych niepotrzebnych czy zepsutych urządzeń. Już jako dziecko pragnął zrobić coś, co da się przywołać np. gwizdnięciem. Jego pierwszy robocik miał 6 nóżek i poruszał się jak pajączek.

Komu może pomóc PRODROBOT?

Innowacyjne urządzenie wskazane jest w rehabilitacji:

pacjentów dotkniętych paraplegią,

po udarach mających wpływ na upośledzenie chodu,

osób z chorobą Parkinsona ze spowolnieniem, sztywnością mięśniową i zaburzeniem motoryki chodu oraz zaburzeniami posturalnymi,

zaburzeń chodu i postawy w polineuropatiach o różnych przyczynach (toksycznych, metabolicznych, czy o charakterze autoimmunologicznym jak zespół Guillaina–Barrégo) z osłabieniem mięśni o różnym stopniu nasilenia do wiotkiego porażenia włącznie,

pacjentów z mózgowym porażeniem dziecięcym, w którym zaburzenia ruchowe polegają głównie na osłabieniu i spastyczności mięśni,

ludzi z chorobami mięśni, takimi jak dystrofie mięśniowe z postępującym osłabieniem i zanikiem mięśni

przy pionizacji i inicjacji ruchu.

Zainteresowanie Grzegorza robotami zaczęło się w podstawówce od modelarstwa. Najpierw był samolocik do sklejania, który dostał od ojca. Szybko się okazało, że to dla niego za proste.

Modele papierowe były trudniejsze, ale wkrótce mały Grześ doszedł do wniosku, że nie ma sensu kupować modeli, skoro może je sam zwymiarować, narysować i wyciąć. Ale i to mu nie wystarczyło.

Jeśli samolot, to musi latać. Pierwszy stopień wtajemniczenia to był zdalnie sterowany szybowiec. Potem przeszedł do modeli zdalnie sterowanych akrobacyjnych, czyli silnik spalinowy, aparatura, lotnisko i zabawa w powietrzu. Ponieważ nie miał pieniędzy na swoje kosztowne hobby, zapisał się do modelarni. Tam zawsze było z czego zrobić model i czym go kleić.

Z samolotami przeszło mu w miarę szybko, gdy jeden z wypieszczonych modeli runął na ziemię i została z niego kupka złomu. To było bolesne przeżycie i zniechęciło go definitywnie do budowania samolotów. Części do swoich elektronicznych gadżetów zbierał w najróżniejszy sposób: rozbierał zabawki, zepsute i niepotrzebne maszyny, sprawdzając, jak działają części i do czego można je wykorzystać.

Robotyka zaczęła go kręcić na początku technikum. Wybrał technikum z elektrotechniką przemysłową, czyli elektroniką wysokich napięć. Na początku czuł się, jak dziecko we mgle. Niczego nie rozumiał, sądził, że roboty są poza jego zasięgiem.

Ale już jako pracę dyplomową wraz z kolegą przygotowali sztuczną rękę, pokazywaną potem na Festiwalu Nauki na AGH. Dwupalczasta, skonstruowana na wzór ludzkiej, od stawu barkowego po dłoń, z dodatkową funkcją, która pozwalała jej się wydłużać. Jej przeznaczeniem była praca w warunkach laboratoryjnych, szkodliwych dla rąk ludzkich.

Poruszana była z pulpitu sterowniczego. Z kolei pracą inżynierską Grzegorza było działko Gaussa. Urządzenie jeździło na platformie gąsienicowej, zdalnie sterowane rozwijało kabel i mocowało go na ścianie, wstrzeliwując gwoździe.

Jednak pomysł skonstruowania robota, który będzie poruszał nogami dzieci z dysfunkcją ruchu, ucząc je tym samym chodzić, okazał się wyjątkowo trudny w realizacji. Zajął znacznie więcej czasu i kosztował kilka razy więcej, niż spodziewał się konstruktor.

W końcu jednak, po kilkunastu miesiącach ciężkiej pracy, robot był gotowy. A że był to czas, w którym właśnie kończył studia, maszyna stała się również tematem jego pracy dyplomowej.

A potem jego przyjaciel, a zarazem szwagier Bartłomiej Wielogórski zgłosił Grześka do konkursu „Zwykły Bohater”. Opisując dokonania przyjaciela, Bartek powiedział tak: bycie bohaterem z przypadku jest łatwe – znajdujesz się w określonej sytuacji i podejmujesz jakieś działanie. Czym innym jest świadome poświęcenie półtora roku życia na bezinteresowną pracę dla innych ludzi…

Drugiego grudnia 2012 r. Grzegorz Piątek wygrał II edycję konkursu „Zwykły Bohater” w kategorii „Inicjatywa”. Odbierając statuetkę Fair Play, Grzegorz kręcił głową z niedowierzaniem. - Ups, ale się porobiło - westchnął do mikrofonu, zanim zaczął podziękowania.

Dostał 200 tys. zł nagrody. Pieniądze przeznaczył przede wszystkim na spłatę długów - bo robot kosztował trzykrotnie więcej, niż założył jego konstruktor. Ponieważ nie miał sponsora, musiał wziąć pożyczkę z banku, 50 tys. Część poszła na wynajęcie warsztatu i kupno narzędzi – tokarki, frezarki. Jak twierdzi Grzegorz, to było rozsądniejsze niż zlecanie wykonania każdej części. Pozostałe pieniądze przeznaczył na sprzęt wysokiej klasy, np. czujniki, sterowniki. Priorytetem było bezpieczeństwo chłopców, a na tym nie chciał oszczędzać.

Ten pierwszy model Prodrobota, który „obronił” Grześkowi pracę dyplomową i pomógł uzyskać tytuł zwykłego bohatera, przez 2 lata pracował z cierpiącymi na porażenie mózgowe synkami kolegi.

Po dwóch latach chłopcy zaczęli chodzić! Sukces uskrzydla. Grzegorz zaczął doskonalić model robota. W 2013 r.wraz z Bartkiem Wielogórskim z pomocą unijnych pieniędzy założyli w Krakowie spółkę Prodromus. Wspólnie pracują nad poprawą parametrów medycznych i technicznych urządzenia, które dziś nazywa się Prodrobot zautomatyzowany trenażer chodu. Dogadali się z Jagiellońskim Centrum Innowacji, które zostało inwestorem. Zadaniem spółki było wprowadzenie na rynek produktu w ciągu dwóch lat. – To było prawie niewykonalne, ale nam się udało - cieszy się Bartek Wielogórski.

- W ciągu tych dwóch lat przebadaliśmy urządzenie przede wszystkim pod kątem technicznym - czy jest bezpieczne, czy nie zakłóca pracy innych urządzeń, np. rezonansu magnetycznego, co jest ważne, gdy będzie pracować w placówce medycznej. Już obecnie nasz robot pracuje z dziećmi w warszawskim Ośrodku Rehabilitacji Biomicus powstałym dzięki Fundacji „Zdążyć z pomocą”.

Niewielkie gabaryty pozwalają na umieszczenie robota w każdym gabinecie i ośrodku, przystosowanym do prowadzenia fizjoterapii. Wierzymy, że w przyszłości urządzenie będzie mogło stanąć nawet w mieszkaniu pacjenta, bo jego cena jest kilka razy niższa niż cena konkurencyjnych urządzeń do nauki chodu. Urządzenie ma możliwość licznych zmian długości i konfiguracji mocowania kończyn, co pozwala na „dorastanie” razem z pacjentem i ćwiczenie na nim przez wiele lat.

Pacjent siada, jest przypinany pasami, urządzenie się podnosi i prostuje aż do pozycji stojącej dziecka. Wtedy wystarczy już tylko wybrać odpowiedni guzik na panelu sterowniczym. Pacjent zaczyna poruszać nogami, ucząc się chodu według opracowanego matematycznie wzorca.

Może poruszać nogami bardzo wolno, aż do tempa, które w warunkach naturalnych pozwoliłoby mu iść z prędkością 3 km na godzinę. Na dodatek dziecko chodzi w odciążeniu, nie ma więc niebezpieczeństwa mechanicznego urazu.

Prodrobot jest przeznaczony dla dzieci, wymagających długotrwałej rehabilitacji, wynikającej z różnego rodzaju chorób neurologicznych i genetycznych, lub terapii stosowanej pourazowo.

Może pracować z małymi i dużymi dziećmi. Można go dopasować do kończyn różnej długości, bo przecież dzieci rosną. Urządzenie zmusza nóżki do prawidłowego ruchu, jednocześnie rozmasowując przykurcze w stopach i wymuszając prawidłowe ich ustawienie i uniemożliwiając krzyżowanie nóg. Jednocześnie cała ta gimnastyka nóg odbywa się w pozycji pionowej, co dla pacjenta leżącego ma wiele zalet.

- Nasz robot może pracować bez przerw, w zadanym tempie, bez zmęczenia i to jest jego przewaga nad fizjoterapeutą - powiada Bartek Wielogórski. - Ale nic nie zastąpi człowieka. Takie urządzenie jak nasz Prodrobot może być jednak olbrzymią pomocą w rehabilitacji chorych dzieci. Jestem pewien, że gdy już będzie stosowany na szerszą skalę, fizjoterapeuci docenią jego skuteczność.

Choć zaczynali w garażu, dzisiaj mają profesjonalny warsztat i są w posiadaniu 2 patentów polskich i jednego międzynarodowego. We wrześniu dostali pierwszą nagrodę na VIII Forum Inwestycyjnym w Tarnowie i 100 tys. złotych nagrody. Wyprzedzili 67 firm, startujących w tym samym konkursie. Dwa tygodnie później, na Targach Rehabilitacyjnych w Łodzi, zdobyli złoty medal. Należy się spodziewać, że to nie koniec sukcesów!

Elżbieta Borek

 

Wczytaj więcej
Nasze magazyny