Dominik Rettinger: Miałem wielkie szczęście

Rozmowa z Dominikiem Rettingerem, pisarzem, kulturoznawcą, filmowcem i scenarzystą obdarzonym niezwykłą wyobraźnią. Jest współautorem scenariusza "Ekipy", pierwszego i jedynego polskiego serialu, który doszedł do półfinału Emmy Awards i walczył o nagrodę z takimi hitami jak "Gra o Tron" i "Downton Abby". Buddysta, człowiek szukający wewnętrznej harmonii i spokoju.

Artykuł na: 23-28 minut
Zdrowe zakupy

Agnieszka Podolecka: Co oznacza dla ciebie holizm? Wiem, że starasz się żyć holistycznie.

Dominik Rettinger: To się odbywa intuicyjnie. Holizm może być filozofowaniem albo intuicyjną postawą duchową. Intuicyjnie, po 20 latach medytacji, postrzegam swoje ego jako ostatnią przeszkodę przed ujrzeniem jedności. Coraz mniejszą przeszkodę, na szczęście. A może i nie na szczęście? Jak stwierdził jeden z członków komisji Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, pięćdziesięciolatek, gdy przedstawiałem projekt filmu o przebudzeniu: "to typowe, że na starość ludziom odwala na punkcie duchowości". Oświadczył to z pełną wyższości ironią. Miał zapewne na myśli moje poczucie zbliżającej się śmierci i potrzebę ucieczki, wiary w coś poza światem materialnym, w potrzebę rachunku sumienia. Być może ma rację.

Mnie "odwaliło" nieco po czterdziestce i uważam, że trochę późno. Kiedy się nagle doświadczy namacalnej wspólnoty ze wszystkim, co nas otacza, kiedy drzewa, rzeka, a nawet betonowa ściana mówią rozbawione, że są tym samym, co ty, trudno po tym doświadczeniu wrócić do zarozumiałego, zbolałego, niedocenionego, skrzywdzonego, wściekłego, obrażonego, pocieszającego się materialnymi sukcesami ego. Widzę, że wszystko jest jednością. Nic na to nie poradzę. I nie gniewam się na członka komisji PISF. On też zobaczy, jak jest, jeśli nie wcześniej, to w chwili po ostatnim oddechu. Każdy z nas się wtedy przebudzi.

Agnieszka Podolecka: Co doprowadziło cię do przebudzenia?

Dominik Rettinger: 18 lat temu przeszedłem doświadczenie totalnego bankructwa, po którym wysiadły mi wnętrzności, zacząłem chorować i faszerować się lekami. W kryzysie z okresu tzw. bańki internetowej zbankrutowała moja mała agencja reklamowa. Na szczęście nie przestałem medytować, pomimo poważnej depresji wywołanej lękiem o przetrwanie rodziny. Powoli zacząłem dawać sobie radę, uwolniłem się od leków, i wiem już, że kondycja fizyczna pochodzi ze stanu umysłu. Jestem wdzięczny za tamto doświadczenie, bo jeszcze chwila i reklama zjadłaby mnie do końca. Życie najlepiej uczy holizmu, jeśli człowiek nie jest dość mądry, aby samemu do niego dojść.

Agnieszka Podolecka: Jesteś znany z tego, że czerpiesz mądrość z różnych religii: buddyzmu, sufizmu, wierzysz w reinkarnację, starasz się żyć świadomie, nie poddajesz się manipulacjom. Czy tamto trudne doświadczenie sprawiło, że odszedłeś od typowo polskiego, katolickiego sposobu myślenia?

Dominik Rettinger: Znany nie jestem, na szczęście. Z niczego. Odejść od katolickiego sposobu myślenia całkowicie się nie da, w Polsce nasiąkamy bowiem katolicyzmem od dziecka. A zwłaszcza, paradoksalnie, nasiąkaliśmy nim w komunizmie, kiedy katolicyzm był oddechem wolności. Poza tym nie odczuwam potrzeby takiego odejścia, ponieważ w tradycji chrześcijańskiej były i nadal są wspaniałe postacie, ludzie prawdziwie uduchowieni, a nawet oświeceni, jak św. Franciszek czy Mistrz Eckhart. Ten ostatni wymknął się podobno Świętej Inkwizycji tylko dlatego, że umarł, zanim zdążyli go aresztować. Nic dziwnego, że zamierzali to zrobić, skoro mówił "Bóg patrzy moimi oczami". Coś takiego człowiek jest w stanie powiedzieć tylko wtedy, gdy jest prawdziwie przebudzony.

Znakomita jest też reakcja Tomasza z Akwinu na własne przebudzenie pod koniec życia. Powiedział wówczas, że wszystkie jego dzieła są tyle warte co słomka, którą trzyma w ręku. A była to potężna "Suma teologiczna", 34 tomy, które pisał przez całe życie! Jakże podobne jest to doświadczenie jedności przez Tomasza do sceny z życia Buddy, kiedy Śakjamuni podnosi kwiat lotosu, a mnich Mahakaśjapa uśmiecha się ze zrozumieniem, doznając oświecenia. A jednak to na "Sumie teologicznej" oparł Kościół swoje pojmowanie wiary, świata i człowieka, a nie na bezpośrednim doświadczeniu Boga. Jakiś czas temu instynktownie odrzucałem każdą formę religii zinstytucjonalizowanej. Taki sam brak duchowości odczuwałem zarówno w kościele, jak i w buddyjskiej sandze. Brak otwartości, bezwarunkowej tolerancji, wsparcia, miłości do drugiego człowieka. Jakby najważniejszą nauką Jezusa nie było: "kochaj bliźniego swego, jak siebie samego". Miałem wrażenie, że chrześcijaństwo do końca nie uwierzyło Chrystusowi. Podobnie postrzegałem buddystów, którzy nie byli w stanie pozbyć się ego, odkryć wszechogarniającego współczucia, które jest filarem człowieczeństwa, warunkiem przebudzenia.

Agnieszka Podolecka: Przebudzenia do czego?

Dominik Rettinger: Do zrozumienia, że iluzją jest nasze postrzeganie siebie jako części odrębnej od całości. Nie wiem, jak to wygląda w społeczności sufickiej, nigdy niestety w żadnej nie byłem. Jeśli jednak sufici wierzą i widzą - zgodnie z wytycznymi swych mistrzów - że wszechświat jest miłością i jednością, to może tam należy szukać prawdy. Niezwykłe są poezje sufickie, napisane przez oświeconych mistrzów-nauczycieli-poetów dziesięć wieków temu.

Agnieszka Podolecka: Widzisz wspólny mianownik religii?

Dominik Rettinger: Tak. Dlatego teraz wstrzymuję się od osądzania religii. Dzięki wielkiemu filozofowi integryście, Kenowi Wilberowi, wiem, że wszystkie religie przechodziły i nadal przechodzą konieczne etapy rozwoju duchowego: od egocentryzmu, przez niebezpieczny i wojowniczy antropocentryzm, do współczesnego racjonalizmu w zachodniej cywilizacji. I do powoli rodzącego się integryzmu. Integryzm postrzega i rozumie wszystkie etapy rozwoju duchowości człowieka, rozumie religie z ich ograniczeniami. I idzie dalej, w stronę przebudzenia połączonego z misją tworzenia harmonijnego świata.

Agnieszka Podolecka: Jak oceniasz, co jest mądre, co warto przyjąć jako swoją ideologię? Jak poszukujesz spokoju, uwolnienia od złych emocji?

Dominik Rettinger: Dalajlama powiedział, że gdyby każde dziecko na świecie usiadło do medytacji w wieku 5 lat, zniknęłyby z naszego globu nierówności, nędza, głód i wojny. Nic dodać, nic ująć. Niczego nie żałuję z minionego życia, niczego nie pragnę. Ale gdybym mógł jeszcze raz decydować, to usiadłbym do medytacji jakieś 55 lat temu. Po prostu: siada się i oddycha. Można też liczyć oddechy do 10, jak książę Siddhartha Gautama, w wyniku czego stał się Buddą. To oczywiście dużo dłuższy temat, ale równie prosty przy każdej odsłonie - medytacja prowadzi do wewnętrznego spokoju, a ten do pokoju na świecie.

Agnieszka Podolecka: Masz świadomość, że chore ego, dominujące i żądne władzy jest przyczyną nieszczęść na świecie. A jednocześnie pracujesz w branży, która - tak mi się wydaje - jest zbudowana na przerośniętym ego. Reżyserzy, aktorzy, scenarzyści walczą o miliony widzów, by zyskać popularność i pieniądze, a co za tym idzie - rząd dusz. Jak się w tym odnajdujesz?

Dominik Rettinger: Masz rację co do branży filmowej. Płaciłem za pracę w niej wysoką cenę, kiedy jeszcze nie medytowałem. Ukończyłem wydział reżyserii Łódzkiej Szkoły Filmowej i nie wyobrażałem sobie życia bez filmu. Potem okazało się, że brakuje mi podstawowych cech reżysera filmowego: pewności siebie, umiejętności sprzedawania swojego dzieła, walki o pozycję wbrew wszystkiemu i wszystkim. A także umiejętności wchodzenia we wspierające się wzajemnie klany, najlepiej z politycznym zapleczem. Może też, po prostu, zabrakło mi talentu. Ten ostatni warunek nie przeszkadza jednak robić filmów 90% reżyserów w Polsce i na świecie.

Skracając tę historię, mogę z całą pewnością stwierdzić, że miałem wielkie szczęście, iż nie reżyserowałem filmów. Poza jednym, debiutanckim. A jeszcze większe, że nie odniosłem wielkiego sukcesu w żadnej dziedzinie, a zwłaszcza jako filmowiec. Dlaczego? Teraz wiem, że dla mężczyzny, szczególnie niedojrzałego, nie ma większego zagrożenia niż sukces. Jest on drogą do nadmuchania balonu ego powietrzem samozadowolenia i lęku, które sprawia, że balon odrywa się, unosi nad ziemią, frunie jako parodia samego siebie. Według Indian Ameryki Północnej, którzy rozwinęli głęboką duchowość i wiedzę o człowieku, niedojrzali są wszyscy mężczyźni do 50. roku życia. Wystarczy spojrzeć, co robią ze sobą nasi młodzi znani, słynni i bogaci. Nie tylko reżyserzy oczywiście, ale film jest szczególną dziedziną, światem czystej iluzji, prawie religią dla milionów ludzi potrzebujących chwili ucieczki od rzeczywistości. Reżyserzy, kapłani tej religii, kiedy odnoszą sukces, otrzymują dar władzy nad duszami milionów. Bardzo przyjemne złudzenie. I zgubne.

Agnieszka Podolecka: Kiedyś powiedziałeś, że jako artystę najbardziej interesują cię kobiety, i cieszysz się, że czas dominacji mężczyzn dobiega końca. Naprawdę tak uważasz?

Dominik Rettinger: To temat rzeka. Po wywiadzie, w którym zawarłem ten pogląd, na moim facebookowym koncie rozpętała się gorąca dyskusja. Przede wszystkim protestowali mężczyźni, zarzucając mi niezrozumienie historii i natury ludzkiej, a także uproszczenia. Zaskoczyło mnie też wiele kobiet, które pisały, że kobiety byłyby jeszcze gorsze od mężczyzn w roli rządzących światem. Rozumiem, że powoływały się na swoje doświadczenia z kobietami, które potrafią innym kobietom stworzyć piekło. Udaje im się to jednak wyłącznie dlatego, że ich ofiary wciąż tkwią w uścisku ego i cierpią z powodu opinii innych ludzi i iluzji, jaką sobie tworzą na temat innych osób oraz własnego życia.

Zdrada przyjaciółki czy porzucenie przez męża dla innej kobiety są takimi dramatami-iluzjami. Oczywiście bolą, ale nie kończą życia. Nie można jednak oczekiwać od wszystkich kobiet zrozumienia istoty takiego zachowania i odporności, którą daje zrozumienie. Rozumiem ich obawy. Protesty mężczyzn są natomiast zabawne. Cokolwiek bowiem myślą krytycy wizji świata zdominowanego przez kobiety, ten proces już się zaczął i nic nie wskazuje na to, aby miał się zatrzymać. Na szczęście. Spójrzmy 70 lat wstecz. Kobiety nie miały nic do powiedzenia w polityce, nauce, biznesie. Niewiele z nich wyrażało się w sztuce. Poza wyjątkami naturalnie. Tak było przez całą historię człowieka myślącego, 20 tysięcy lat! Porównajmy to do czasów sprzed 50, 40, 30, 20 lat. Tylko uparty osioł nie jest w stanie zauważyć kobiecej rewolucji. Mężczyźni będą protestować przeciw niej lub podważać jej istnienie tak długo, aż się obudzą w innym świecie. Ponad 20 tys. lat męskich wojen, okrucieństw, niesprawiedliwości, zakłamania, pychy i chciwości doprowadziły w końcu do komunizmu i nazizmu. Może te systemy były potrzebne, aby wreszcie obudziły się kobiety. Wszystko rozgrywa się według tajemniczego i ukrytego jeszcze przed naszymi śpiącymi umysłami planu. Kobiety to ostatnia nadzieja naszej planety. Poza medytacją.

Agnieszka Podolecka: Jesteś bardzo odważnym człowiekiem. Napisałeś "Komando Puff", historię o kobiecie, która w obozie koncentracyjnym została zmuszona do bycia prostytutką. Niemcy wynagradzali donosicieli i najlepiej pracujących więźniów seksem. Napisałeś tę książkę w pierwszej osobie. Każdy, kto kiedykolwiek próbował pisać powieść, wie, że nie można się zdystansować od problemów swoich bohaterów, autor żyje ich życiem, odczuwa emocje osób, które niby stworzył, ale one żyją swoim własnym życiem. I ty świadomie wszedłeś w życie i emocje kobiety, która była wielokrotnie gwałcona i zmuszana do seksu nawet 10 razy dziennie. Wybrałeś się do dziewiątego kręgu piekła. Dlaczego?

Dominik Rettinger: Najpierw powstał scenariusz. Namówiła mnie do tego tematu reżyserka Magda Łazarkiewicz. Ona, potem ja, dowiedzieliśmy się, że kobietom z kommanda Puff odmówiono statusu ofiar nazizmu. Odczuliśmy to jako wielką niesprawiedliwość. Potem było kilka miesięcy makabrycznych lektur i traumy. Powstał scenariusz. Magda i ja czuliśmy, że nie był "kompletny", wymagał przemyślenia. Temat nie dawał mi spokoju. Zapytałem mojego agenta literackiego, Zbigniewa Kańskiego, co myśli o powieści na podstawie tego scenariusza. W odpowiedzi dał mi umowę z wydawnictwem Świat Książki. Zawsze będę wdzięczny Kańskiemu i redaktor Joannie Laprus-Mikulskiej za ich zaufanie. Potem powieść napisała się sama.

Jestem przekonany, że kiedy temat, idea dzieła - utworu muzycznego, obrazu, domu, filmu, powieści - wywodzi się z prawdziwej potrzeby, odruchu serca i wyobraźni, zaczyna działać wyższa świadomość. Dyktuje nam słowa, nutę po nucie, pociągnięcia pędzla. Jeśli jest w nas dość pokory i trochę umiejętności, istnieje szansa, że powstanie coś wartościowego. Jeśli dopadnie nas zarozumiałość, zanim proces dobiegnie końca, powstanie potworek. Zostawiam czytelnikom ocenę, jak się stało w przypadku "Kommanda Puff". Jestem tylko pewien, że nie byłbym w stanie opisać w pierwszej osobie losów kobiety, będącej w takim piekle, bez tego odgórnego dyktanda. Uwielbiam kobiety w życiu i sztuce, ale nie jestem znawcą ich natury, o czym może zaświadczyć moja żona Barbara. Wspaniały Josif Brodski w wystąpieniu podczas ceremonii wręczenia mu Nagrody Nobla powiedział, że poezja używa poety do rozwoju języka, a język jest najważniejszym instrumentem rozwoju człowieka. Parafrazując Brodskiego, mogę powiedzieć, że wyższa świadomość uczy artystę i używa go do wyrażenia siebie samej, do nieustannego rozwoju świata. Bez ingerencji tej wyższej świadomości nie byłbym chyba w stanie zajrzeć w umysł bohaterki mojej powieści.

Agnieszka Podolecka: Rozmawiałeś z osobami, które przeżyły Holokaust, czytałeś dzienniki i analizy psychologiczne. Dlaczego mężczyźni, tacy sami więźniowie jak te kobiety, wykorzystywali je, dobijali, zachowywali się gorzej niż zwierzęta?

Dominik Rettinger: Każdy z nas ma w sobie groźną ciemną stronę. Trudno, aby było inaczej po tysiącach lat naszego rozumnego istnienia, czyli nieustannego zagrożenia i nieustannej rzezi. Nasza pamięć genetyczna jest składnicą potworności, wraz z pamięcią podprogową z naszych poprzednich wcieleń. Według Junga nie można dotrzeć do pełnego człowieczeństwa, przebudzić się, bez rozpoznania i pogodzenia się ze swoją ciemną stroną, bez zintegrowania swojego cienia. Taka integracja jest możliwa w sprzyjających warunkach, kiedy nie musimy walczyć o przetrwanie, bać się głodu, samotności, odrzucenia, gwałtownej śmierci z rąk bliźnich.

Czasem ekstremalne warunki pomagają w przebudzeniu, tak się zdarzało w łagrach i obozach koncentracyjnych. Dobrym przykładem jest przypadek ojca Kolbego, przed wojną pełnego nietolerancji antysemity. Przeciętny człowiek rzucony w środek piekła albo poddaje się i ginie, albo trwa, zachowując godność i człowieczeństwo. Czasami robi wszystko, aby zachować życie, czyli to, co robili jego przodkowie przez kilkaset tysięcy lat: poddaje się swojemu cieniowi. A cień ma doskonałą pamięć, wie, że przetrwanie wymaga okrucieństwa, bezwzględności, kłamstwa, posłuszeństwa wobec siły. Kiedy raz oddamy duszę cieniowi, nie ma odwrotu, to jest równia pochyła. Stajemy się potworami i dla zapewnienia sobie równowagi odczuwamy przyjemność w zadawaniu cierpień. Pomimo tego wyjaśnienia nadal jednak nie potrafię pojąć umysłów oprawców.

Agnieszka Podolecka: Nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak ciężko wyjść z traumy obozowej. Czy w ogóle ludziom się to udało?

Dominik Rettinger: Nie wiem. Mam nadzieję. Jesteśmy niezwykłymi stworzeniami, potrafimy się odradzać jak w micie o Feniksie. Wiem, że istnieje coś takiego, jak wyższe dobro. To coś powoduje, że człowiek może przejść przez piekło, jeśli głęboko wierzy w słuszność swoich idei i uczynków. Nie pojmuję, choć to podziwiam, jakim cudem mogli trwać Żydzi, którzy przeszli przez piekło Holocaustu, cierpieli niewyobrażalnie, stracili całe rodziny, często patrzyli na śmierć w męczarniach swoich bliskich. Wielu niestety nie potrafiło tego znieść, po wojnie popełniali samobójstwo, pomimo że przetrwali w getcie czy obozie. Nie pojmuję też, jakim cudem normalne życie mogli wieść kaci, enkawudyści i naziści podczas stalinizmu, wojny i później.

Agnieszka Podolecka: Uwielbiasz góry, przebywanie na łonie natury jest dla ciebie ważne. Ważne są też zwierzęta. Co czerpiesz od Matki Natury?

Dominik Rettinger: Wszystko. Wszyscy jesteśmy jej częścią. Zauważ, że nie ma czegoś takiego, jak brzydkie drzewo, góra, kamień, rzeka. Zawsze są doskonałe, piękne, nieomylne w każdej formie, o każdej porze roku. To ma głębokie znaczenie. Kalos k'agathos, jak mawiają Grecy - dobro jest połączone z pięknem, wynika z piękna, a piękno wynika z dobra. Kalokagatia to stara grecka idea, ciągle obecna zarówno w naturze, jak i w życiu człowieka. Natura się nie myli, w każdym odruchu formuje piękno. Natura wykreowała nas, abyśmy tworzyli dobro.

Grecy pojmowali tę lekcję, wystarczy popatrzeć na ich filozofię, literaturę, architekturę. My, chrześcijanie, też staraliśmy się, przez większość naszej historii, słuchać Natury. Piękne były nasze dzieła. Z czynami było już różnie. Aż w końcu, w XIX wieku, wniknęliśmy głębiej w prawa natury, opanowaliśmy je. Niektórzy mówili: wreszcie pokonaliśmy Naturę. I ogarnęła nas pycha. Jesteśmy władcami świata. Rezultat? Wystarczy się rozejrzeć: koszmarne miasta, brudne oceany, smog, ginące lasy. Na szczęście nadchodzi epoka przebudzeń, już się rozpoczęła. Zrozumiemy siebie, po co tu jesteśmy. I zaczniemy znowu słuchać przyrody. Mam nadzieję, że bez oczyszczającej katastrofy będącej ostrzeżeniem od Matki Natury...

Agnieszka Podolecka: Czyli wracamy do początku: holizm to świadomość jedności człowieka z Naturą i jedności ciała, ducha i umysłu.

Dominik Rettinger: Wszystkie te elementy się łączą i są konieczne do osiągnięcia harmonii, wyciszenia i radości istnienia.

Autor publikacji:
Dr Agnieszka Podolecka

Dr Agnieszka Podolecka urodziła się w Sri Lance i od najmłodszych lat interesowała się innymi kulturami. Jest orientalistką i afrykanistką. Pracę doktorską napisała na temat szamanizmu południowoafrykańskiego i jego oddziaływania na New Age. Prowadzi badania w RPA, Lesotho. Namibii, Botswanie, Zambii i Zimbabwe. Jest autorką artykułów naukowych i dwóch powieści: "Za głosem sangomy" i "Żar Sahelu"

Zobacz więcej artykułów tego eksperta
ARTYKUŁ UKAZAŁ SIĘ W
Holistic Health 03/2019
Holistic Health
Kup teraz
Wczytaj więcej
Nasze magazyny