Szczęście jest blisko. Wywiad z Beatą Sadowską

Kocha wyzwania. I wciąż podejmuje nowe - jako dziennikarka, prezenterka, blogerka, pisarka, podróżniczka, biegaczka, a nawet... restauratorka. Ale już z nikim się nie ściga, nie musi być pierwsza na mecie. Wystarczy jej to, co ma. A ma dużo! Wspaniały dom, który dla Tytusa i Kosmy stworzyła z ich tatą, Pawłem Kunachowiczem. Przyjaciół, na których może liczyć. Pracę, którą lubi. Dalekie podróże. I niegasnące poczucie szczęścia! Beata Sadowska od lat propaguje w mediach zdrowy styl życia i jest jego żywą reklamą!

Artykuł na: 17-22 minuty
Zdrowe zakupy

Ewa Anna Baryłkiewicz: "Sadzia, co ty bierzesz, że zawsze masz taki uśmiech i power?" - to pytanie wraca do ciebie jak bumerang, wiem. Ale patrząc, jak wyglądasz i co robisz, trudno go nie zadać.

Beata Sadowska: Powiem ci więc to samo, co mojej przyjaciółce z Gdańska, też Ewie - to właśnie ona ciągle mnie pytała: "Co ty bierzesz?! Przyjeżdżasz tu z małym dzieckiem, które nie daje ci spać, a mimo zmęczenia jesteś na maksa nakręcona (tu spacer, tu bieganie, tu rower), z wiecznym uśmiechem". A ja po prostu zdrowo jem. Jeśli od rana wcinasz słodycze, masz błyskawiczny wzrost poziomu cukru we krwi, a później równie szybki jego spadek i totalny brak energii. A jak przygotujesz sobie owsiankę albo jaglankę, dosypiesz do niej orzechów, pestek dyni czy słonecznika i polejesz ją syropem klonowym, ta energia bardzo powoli się uwalnia, masz dużo siły, na długo zaspokojone uczucie głodu, i unikasz "zjazdu".

Ewa Anna Baryłkiewicz: A pasja i charakter? Sama mówisz, że jesteś ekoświrem. I wstajesz zawsze prawą nogą.

Beata Sadowska: Miewam gorsze chwile, jak każdy. Ale nie przyklejam wtedy uśmiechu, tylko pozwalam sobie na chwilę refleksji. Nie znoszę udawania. Wokół nas jest tyle sztuczności. Po co? Żeby sprawiać wrażenie piękniejszych i młodszych? To nie moja bajka. Staram się, żeby moja szklanka była do połowy pełna, a nie od połowy pusta. A jak pojawiają się w głowie inne myśli, to sobie mówię: "Czym ja się przejmuję? Mam zdrowe dzieci, rodzinę, sama jestem zdrowa. Z resztą sobie poradzę".

Ewa Anna Baryłkiewicz: ...kwestia dojrzałości i spojrzenia na życie holistycznie. A czy optymizmu można się nauczyć?

Beata Sadowska: Wierzę, że tak. Wystarczy spojrzeć na tę szklankę z innej perspektywy, by dostrzec, że jest do połowy pełna i przestać narzekać, że mało w niej wody. I tego dziś uczę swoich synków. Kiedy słyszę: "Mamo, a co potem będziemy robić?", odpowiadam: "Cieszcie się z tego, co robimy teraz". Tłumaczę, że warto doceniać "tu i teraz", uczę radości z drobiazgów. Nie myślę: Ojej, w moim życiu od dawna nie wydarzyło się nic spektakularnego. Nie czekam na wielkie boom. Małe wielkie radości są najfajniejsze. Teraz cieszę się, że siedzę z tobą i piję kawę na mleku kokosowym. Tak samo, jak maraton zaczyna się od pierwszego kroku - optymizmu można się zacząć uczyć od doceniania drobiazgów. To, że ktoś przepuścił cię w drzwiach, że ktoś inny uśmiechnął się do ciebie i zagadał, może już być powodem radości. To naprawdę nie musi być wygrana w totka.

Ewa Anna Baryłkiewicz: Można się też... oszukać. Wiesz, że wystarczy uśmiechnąć się do siebie w lustrze, żeby się poczuć lepiej? Bo mięśnie twarzy wysyłają wtedy do mózgu komunikat: "jestem szczęśliwa".

Beata Sadowska: Wierzę, ale to musi wypływać z twojego wnętrza, a nie być powierzchownym, sztucznym szczerzeniem zębów. Raz na jakiś czas jadę na oczyszczanie organizmu do Szczyrku. I właśnie na takim detoksie poznałam kobietę, która opowiadała, że pierwszy raz w życiu popatrzyła na siebie w lustrze i... po prostu pogłaskała swoje ciało z czułością. Pierwszy raz zobaczyła w sobie ładną kobietę, była dla siebie dobra... Za tym poszły później inne rzeczy: zmieniła pracę, uwierzyła w swoją siłę. Tylko znowu: ta jej samoakceptacja to nie był pseudocoachingowy trick, ale droga, którą przeszła, żeby spotkać siebie.

Ewa Anna Baryłkiewicz: Takie samo cudowne działanie ma sport. A ty chyba od dziecka byłaś bardzo aktywna?

Beata Sadowska: Nie miałam wyjścia: mam starszego brata, więc tak jak on chciałam łazić po drzewach, robić fikołki i grać w pikuty.

Ewa Anna Baryłkiewicz: Beata... kto dziś wie, co to są pikuty?!

Beata Sadowska: Z mojego pokolenia wszyscy! Wychowywaliśmy się na podwórku, oglądaliśmy Wyścig Pokoju, a poza rowerem i kapslami standardowym wyposażeniem dziecka był scyzoryk. Stawiało się go ostrzem na nosie, łokciu czy dłoni i jednym zręcznym ruchem obracało tak, żeby poleciał i wbił się w ziemię. Nie potrzebowałam zwolnień z WF-u. Kochałam sport. Byłam w sekcji lekkoatletycznej, stamtąd trafiłam na Legię, gdzie - niestety! - zniechęcono mnie do biegania na 15 lat! Rywalizacja, zawody, wieczne porównywanie. Gdzieś w tym wszystkim zabito moją radość z aktywności fizycznej. Na szczęście znalazłam ją w innych dyscyplinach: grałam w squasha, tenisa, jeździłam konno, na rolkach. Ale i tak 15 lat zajęło mi, żeby odkryć, że sport można uprawiać wyłącznie dla siebie. Dla własnej przyjemności, a nie cudzych oczekiwań. Dla lepszej odporności i samopoczucia - nie dla wyników, medali, ścigania się. To była cenna lekcja, którą dostałam od losu, i bardzo się z niej cieszę. Ona dała mi wolność.

Ewa Anna Baryłkiewicz: Ale tych dyscyplin było tak wiele! Nie wiem, czy jest taka, której nie przetestowałaś...

Beata Sadowska: Dziś najbardziej "moje" jest pływanie, rower i bieganie, czyli triathlon. Moja nowa miłość, łącząca trzy dyscypliny, które lubię, a do tego treningi wiążą się z outdoorem (odbywają się w terenie, na świeżym powietrzu - przyp. red.). Oczywiście zimą w Warszawie chodzę na basen, ale biegać mogę i przy minus dwudziestu, i przy plus czterdziestu stopniach. Kocham uprawiać sport w naturze! Przynajmniej mogę popatrzeć, jak zmieniają się pory roku.

Ewa Anna Baryłkiewicz: Przy takich temperaturach?! Można ducha wyzionąć. Albo zamarznąć na sopel.

Beata Sadowska: Nie jest tak źle! Nie ma złej pogody, są tylko złe ubrania. To wszystko jest osiągalne dla kogoś, kto jest zdrowy i przyłoży się do treningów. Oczywiście są grupy biegaczy, które lubią stwarzać wrażenie, że tylko wybrańcy mogą stanąć na mecie maratonu czy triathlonu. Ale to bzdura. Sport jest egalitarny. Jest dla ludzi. Góry są dla ludzi, triathlony są dla ludzi, maratony są dla ludzi. Trzeba tylko przed podjęciem takiego wysiłku przebadać się, żeby potem nie było niespodzianek. Zobaczyć, czy ma się zdrowe serce, czy takie wyzwanie jest dla nas. Zaraz usłyszę: "No dobrze - treningi, badania... Ale przecież ty w trzecim miesiącu ciąży zrobiłaś połówkę Iron Mana, czyli przepłynęłaś prawie 2 km w Bałtyku, przebiegłaś 21 km, a wcześniej przejechałaś 90 na rowerze!". Zgadza się, ale ja uprawiam sport od dziecka, więc mój organizm jest przygotowany. Oczywiście decyzję o starcie skonsultowałam wcześniej z lekarką, która prowadziła ciążę. I... to ona mnie namówiła! Miałam tylko nie spaść z roweru i zejść z trasy, gdyby było za gorąco. Nie było to więc wariactwo, które zagrażało zdrowiu mojemu i dziecka - wiedziałam, że mogę sobie na to pozwolić. Wszystko można, byle z głową.

Ewa Anna Baryłkiewicz: Nadal wydaje mi się to niepojęte. Wiem, że do 8. miesiąca ciąży biegałaś...

Beata Sadowska: Tak, ale znowu: to nie było ściganie się, ale podtrzymywanie aktywności fizycznej. Trucht, biegowe wycieczki: przyjemnie, powoli, w parku, nad Wisłą albo w lesie. Zero rekordów. Nie siedziałam w domu, nie jadłam za dwoje, tylko dla dwojga. Obie ciąże przeszłam łagodnie, dobrze się czułam, po każdej szybko wróciłam do formy.

Ewa Anna Baryłkiewicz: Ile maratonów masz już za sobą?

Beata Sadowska: Piętnaście. I trzy triathlony. Niedawno wystartowałam w MCC, górskim biegu ze Szwajcarii do Francji - zajął mi 7 godzin. To był piękny czas obcowania z naturą i własnymi myślami.

Ewa Anna Baryłkiewicz: Słucham cię i próbuję to, co mówisz, pogodzić z deklaracją: "Moje życie się uspokoiło".

Beata Sadowska: (śmiech) ...bo uspokoiło się, naprawdę. Kiedyś było dużo intensywniejsze.

Ewa Anna Baryłkiewicz: Fakt. Skakałaś na bungee, ale i z wieżowców. Stawałaś na krawędzi dachu, robiłaś krok i... leciałaś na linie, jakbyś popełniała samobójstwo. Na samą myśl o tym mam dreszcze...

Beata Sadowska: Dream jumping, mocne przeżycie. Teraz bym już tego nie zrobiła. To też się zmieniło. Wtedy nie miałam dzieci, ciągle szukałam nowych wyzwań. Dziś tym wyzwaniem jest codzienność. A wychowanie dwójki maluchów to coś więcej niż lot na paralotni i skok ze spadochronem. (śmiech)

Ewa Anna Baryłkiewicz: Dzieci hamują zapędy, trzymają nas bardziej na ziemi.

Beata Sadowska: Dzieci niczego mi nie odebrały. Zwyczajnie zmieniły perspektywę, poza tym z pewnych rzeczy po prostu wyrastasz. Mam prawo jazdy na motocykl, ale nim nie jeżdżę, za dużo widziałam wypadków w Warszawie. Po co ryzykować? Tak samo nie chodzę już z Pawłem na ekstremalne górskie wyprawy. Wystarczy, że jego zawód jest niebezpieczny.

Ewa Anna Baryłkiewicz: Jest przewodnikiem alpejskim. Organizuje wyprawy w góry...

Beata Sadowska: Japonia, Alpy, Himalaje, Alaska. To teraz jego biuro. Ląduje gdzieś helikopterem i zjeżdża na nartach poza trasami, wprowadza ludzi na Mont Blanc czy Matterhorn. Skoro mamy jednego takiego wariata w rodzinie i jest nim tata, to mama niech już nie ryzykuje. Dla Pawła to praca, a że niebezpieczna, to inna sprawa. Ja spełniam się w dziennikarstwie. Nie mam czasu na nudę.

Ewa Anna Baryłkiewicz: Domyślam się! Może z telewizji chwilowo zniknęłaś, ale za to jesteś w radiu, prowadzisz imprezy medialne, włączasz się w różne akcje społeczne - najchętniej w te o charakterze prozdrowotnym - i jeszcze piszesz książki. A zaczęło się od... pytania: "skąd ten power?".

Beata Sadowska: Tak, od tej owsianki właśnie. (śmiech) Zrobiłam zdjęcie i wysłałam je wspomnianej przyjaciółce Ewie z informacją: "To biorę!". A potem tę samą fotę wrzuciłam na swój blog i posypały się prośby o przepis na to danie, a potem o kolejne. Tak narodził się pomysł na książkę: "I jak tu nie jeść!", a później na wegańską kawiarnię. Dziś razem z Ewą, jej bratem Maćkiem i moim Pawłem prowadzimy w Gdańsku GUGA SWEET & SPICY. To zdrowa azjatycka kuchnia bez mięsa i pyszne słodkości bez cukru.

Ewa Anna Baryłkiewicz: Pytasz też swoich czytelników przewrotnie: "I jak tu nie biegać!", wyliczając plusy tego sportu, oraz: "I jak tu nie podróżować z dzieckiem", przekonując, że nie taki diabeł straszny... Wasi synowie, pięcioletni Tytus i dwuipółletni Kosma, zwiedzili z wami kawał świata!

Beata Sadowska: Bo są naturalnym elementem naszego życia. Takie podróże nie muszą być ryzykownym ekstremum. Oboje z Pawłem kochamy podróże i nie wyobrażamy sobie, że jedziemy na superwakacje bez dzieci, bo tak jest wygodniej. Oczywiście nie zabrałabym malucha do puszczy amazońskiej, ale dwumiesięczny Tyś poleciał z nami do Tajlandii. Potem do Brazylii, Argentyny i na maraton do Nowego Jorku. To kwestia decyzji i pewnie jakiejś odwagi na początku, żeby spróbować. A potem się okazuje, że to piękne wspólne doświadczanie świata.

Ewa Anna Baryłkiewicz: Takie przeżycia bardzo dzieci rozwijają. One chłoną wszystko jak gąbka!

Beata Sadowska: I są bardzo otwarte na różnorodność. Nasi chłopcy wiedzą, że są dzieci, które nie mają butów, bo ich na to nie stać, i takie, dla których zabawką jest patyk i muszla. Inny kolor skóry jest dla nich tak naturalny, że nawet go nie zauważają. Z myślą o dzieciach napisałam moją najnowszą książkę: "Momo nie lubi podróży". Chodziło mi właśnie o to, aby oswoiły się ze światem. Bo dzieci są naszym odbiciem - często w krzywym zwierciadle, ale jednak! - i przejmują nasze postawy. Jeśli będziemy powtarzać, że świat jest niebezpieczny i pełen czyhających zagrożeń, zaszczepimy dzieciom ten strach.

Ewa Anna Baryłkiewicz: Co przywozisz z podróży? Pewnie nowe smaki. I mnóstwo zdjęć...

Beata Sadowska: Zdjęć robię coraz mniej. Kiedyś woziłam wszędzie wielki aparat i obiektywy, żeby wszystko zatrzymać w kadrze. Teraz wolę patrzeć na to, co mnie otacza. Cieszę się chwilą i nie pozwalam, by mi umknęła. Smaki? Tak! Przywożę przyprawy, kawę, herbatę, lokalne produkty. A po powrocie robię dla przyjaciół pyszności, którymi następnie wspólnie się delektujemy.

Ewa Anna Baryłkiewicz: Celebrujesz "tu i teraz".

Beata Sadowska: Staram się. Zawsze słyszałam: dopiero przy dzieciach zobaczysz, jak szybko płynie czas. I tak jest. Tytus zaraz idzie do szkoły, a przecież dopiero co się urodził! Tylko teraz mam niepowtarzalną szansę dać mu poczucie bezpieczeństwa i bezwarunkowej miłości. Potem będzie miał mnóstwo bodźców z zewnątrz. Dlatego nie żałuję, że odeszłam z radia i telewizji, kiedy na świat przychodził nasz drugi syn. To była świadoma decyzja. Chciałam pobyć z chłopakami. I nie szarpałam się, nie bałam się, że mi ucieknie superpropozycja albo kontrakt reklamowy, bo jak ma coś być, to i tak będzie, a czas, kiedy maluchy wypowiadają pierwsze słowa i stawiają pierwsze kroki, tak łatwo przegapić... Nikt ci nie odda ani jednego straconego dnia, a dzieci już nigdy nie będą takie małe. Czas galopuje, a nam wciąż się wydaje, że jesteśmy piękni i młodzi.

Ewa Anna Baryłkiewicz: Bo panuje kult młodości. Media nas oszukują, przedstawiając ludzi "bez metryki"...

Beata Sadowska: Ja się nie oszukuję, wiem, ile mam lat, widzę, że moi rodzice się starzeją. Tym bardziej staram się łapać chwile ulotne jak ulotka. Ostatnio zaprosiliśmy do Chamonix, gdzie z powodu pracy Pawła mieszkamy przez sześć miesięcy w roku, naszych rodziców. Właśnie po to, żeby celebrować wspólny czas. Tego - poza lekcją pokory i cierpliwości - uczą mnie synowie: żeby doceniać "tu i teraz".

Autor publikacji:
ARTYKUŁ UKAZAŁ SIĘ W
Holistic Health 2/2019
Holistic Health
Kup teraz
Wczytaj więcej
Nasze magazyny